niedziela, 2 września 2018

San Francisco - maj 2018 (USA)

Tutejsze ulice to wyzwanie. Dla samochodów i pieszych. Nachylenie dróg bywa niekiedy zabójcze. Szczególnie na początku, gdy dopiero poznajesz miasto. Potem to już kwestia przyzwyczajenia. Na pewno nierówny teren dodaje kolorytu temu miejscu. A interesująca i często zwyczajnie ładna architektura powoduje, że nie można przez San Francisco przejść z obojętnością.
Mnie to miasto urzekło. Między innymi przez rzeczy wspomniane powyżej, ale tych jasnych elementów układanki jest więcej. I tak... Tutejsza zatokowa linia brzegowa wymusza pewne charakterystyczne rozwiązania transportowe. Majestatyczne mosty i wielorakie jednostki pływające są lekko usytuowane w przestrzeni i pływają długo w pamięci. Komunikacja miejska zapewnia podróż po różnych epokach techniki. Działa bardzo sprawnie i przywołuje wspomnienia o czasach, kiedy żyło się trochę wolniej. Nad tym wszystkim unosi się lekki klimat szeroko pojętej wolności. I chyba dzięki temu ludzie tutaj są trochę bardziej przyjaźni.
Ale to miasto posiada też swoją mroczną stronę i w jakimś stopniu również ma ona związek z wolnością. Otóż w kilku reprezentatywnych miejscach stacjonują grupy bezdomnych, alkoholików i narkomanów. Bywa, że są wyjątkowo roszczeniowi i natarczywi. Po części wynika to z tego, że często otrzymują bezrefleksyjne wsparcie od naiwnych przechodniów. I nawet podczas tak krótkiego pobytu zaobserwowałem kilka patologicznych sytuacji, które nieco zaciemniły wizerunek San Francisco. Natomiast doniesienia medialne utwierdziły mnie w przekonaniu, że instytucje odpowiedzialne za taki stan rzeczy kompletnie nie wiedzą jak choć trochę uleczyć degenerację, która poniewiera to piękne miasto.

Cztery noce spędzamy w hotelu "Inn on Broadway" przy Van Ness Avenue. Średni standard, ale bardzo dobra lokalizacja. Podziemny parking wymaga akrobacji przy parkowaniu, ale jest w cenie noclegu. Śniadania jemy w kameralnym barze "Notes From Underground", który znajduje się przy tej samej ulicy dwie przecznice od hotelu. Są to najlepsze poranne posiłki podczas tej podróży po USA.

Podczas trzech tygodni pobytu na amerykańskiej ziemi raczej się zdrowo nie odżywiamy. Przede wszystkim tempo przemieszczania się nie pozwala nam na rozległe poszukiwania jakiejś bardziej wysublimowanej żywności. Hotelowe śniadania to takie małe koszmarki. W terenie omijamy sieciowe bary sprzedające plastik, bo one naprawdę sprzedają plastik. W sytuacjach bez wyjścia się o tym przekonaliśmy. Głównie chodzimy po różnego typu lokalnych jadłodajniach. Często jest to loteria, ale wsparta informacją w przewodniku. I zazwyczaj jest dobrze, ale bez rewelacji.
San Francisco obowiązkowo nie omijamy browarów. Udaje nam się dotrzeć do trzech:
- "Magnolia Pub & Brewery" (Haight Street). Dobre wyraziste piwo.
- "21st Amendment Brewery" (2nd Street). Smaki bardzo umiarkowane. Jak dla mnie za delikatne.
- "ThirstyBear Organic Brewery" (Howard Street). Jest średnio ze wskazaniem na dobrze.

San Francisco...










Most Golden Gate...


San Francisco.

Wyspa Alcatraz.

San Francisco...







San Francisco - Oakland Bay Bridge.

San Francisco...


San Francisco. Metro...



San Francisco...





San Francisco. "Magnolia Pub & Brewery"...


San Francisco...







Most Golden Gate...


San Francisco. Płyniemy na wyspę Alcatraz.

Wyspa Alcatraz.

Dawne więzienie na wyspie Alcatraz. Głosy z audioprzewodnika zabierają nas w przeszłość. Żywi ludzie w martwych wnętrzach. Dotyk ponurej historii na wyciągnięcie ręki...









San Francisco...






San Francisco. "ThirstyBear Organic Brewery".


Droga stanowa nr 1 wzdłuż kalifornijskiego wybrzeża prowadzi nas do Los Angeles. Teoretycznie powinna być piękna. Praktycznie najładniejszy odcinek jest niedostępny z powodu katastrofalnych obsunięć ziemi, które zniszczyły część trasy. Od dłuższego czasu trwają tam remonty i nie da się go przejechać bez objazdów.
Jadąc z San Francisco do Los Angeles zatrzymujemy w połowie drogi. Miała być kąpiel w Oceanie Spokojnym, ale chłód wygrał i tylko patrzymy na jego ogrom. Znajdujemy się w miejscowości San Simeon. Nasz motel nazywa się "San Simeon Lodge" (Castillo Drive). Ma amerykański nadmorski standard - taki przyjemny i wygodny. Spędzamy w nim jedną noc. Trzeba zauważyć, że ceny w motelowej restauracji są wysokie i sądząc po śniadaniu, nieadekwatne do jakości posiłków.

Wczesnym rankiem zwiedzamy Hearst CastleNużąca i przewidywalna atrakcja. Kompletnie nie mój klimat. Ale staram się wynieść z tego jak najwięcej. Miejsce jest pięknie usytuowane, natomiast sam kompleks budynków zupełnie mi nie wchodzi do obiektywu. Totalny zanik weny.

Z malowniczych wzgórz jedziemy prosto w stronę ponurego Los Angeles. Pod koniec trasy skutecznie spowalniają nas korki, przez co późnym popołudniem dosłownie w ostatniej chwili docieramy do wypożyczalni samochodów Alamo (okolice LAX). Podróż USA 2018 powoli dobiega końca. Widziałem dużo, przeżyłem mało. Ale trochę byłem na to przygotowany. Pewne rzeczy się zalicza, inne kontempluje. Muszę koniecznie popracować nad tymi drugimi.

Wybrzeże Oceanu Spokojnego przy kalifornijskiej drodze stanowej nr 1...



Hearst Castle. Rzymski basen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku, Twój komentarz zostanie dodany po zatwierdzeniu.