niedziela, 20 listopada 2016

Lizbona, 14-18 listopada 2016 (Portugalia)

Portugalia nie należy do bogatych krajów. Chociaż ma taki potencjał. Pomoc Unii Europejskiej zrobiła swoje, ale nagle coś się zatrzymało i mamy to co widzimy. Ludzie szukający w śmietnikach przeżycia, opuszczone ulice, ruiny współczesnych budynków w centrach miast, obskurne sklepy i punkty usługowe żywcem przeniesione z końca PRL.
Raczej nie widać tu ostatniej islamskiej emigracji. Pewnie są jacyś desperaci z tamtych stron. Tylko czego oni mogą szukać w kraju, gdzie przeciętny obywatel nie wie jak będzie wyglądało jego jutro. Tutejsi emigranci to zazwyczaj obywatele byłych kolonii portugalskich, którzy przybyli na półwysep iberyjski wiele lat temu. Są mocno związani ze swoją obecną ojczyzną i raczej nie widać wśród nich jakiś większych wyobcowań.

Portugalia była kiedyś potęgą. Jej wybitni żeglarze wyznaczali nowe szlaki gospodarcze na średniowiecznej mapie świata. Kolonie w Azji, Afryce i Ameryce Południowej dostarczały jej ogromne bogactwa, a silna armia strzegła tego porządku. Lecz kilka złych wyborów oraz błędy w zarządzaniu państwem doprowadziły do poważnego kryzysu politycznego, który zakończył się dyktaturą.
Demokracja nie jest idealnym ustrojem, ale jeszcze nic lepszego nie wymyślono. Chyba... W Portugalii zaczęto ją wprowadzać w drugiej połowie lat 70. XX wieku. A w 1986 roku ten iberyjski kraj został przyjęty do Wspólnoty Europejskiej.
Współczesna Portugalia ma potencjał. I powiem szczerze, że mi się podoba. Może dlatego, że nie jest tu tak idealnie. Ale z drugiej strony... Kilka lekcji zostało odrobionych: dobra infrastruktura komunikacyjna, szybkie i czyste pociągi, autostrady i niesamowite mosty, wzorcowy transport miejski. Do tego jest tu ciepło przez cały rok - ogrzewanie działa sporadycznie. I jeszcze trzeba wspomnieć o dobrym winie, świeżych owocach oraz rybach.

Problemy zaczynają się w momencie, kiedy chcemy dobrze zjeść. Kuchnia portugalska jest bardzo zróżnicowana, ale do końca nie wiadomo co się je. Tanie bary są praktycznie na każdym rogu i serwują smaczne domowe posiłki. Z wymyślnych restauracji nie korzystam, lecz skoro tanie bary są dobre, to wymyślne restauracje tym bardziej. Gorzej wypadają sklepy spożywcze. Warzywniaki dają radę, bo to w końcu ciepły kraj ze świeżymi owocami i warzywami. Natomiast reszta to klęska urodzaju. Większość standardowych supermarketów ma bardzo mały wybór produktów, które dodatkowo są mocno schemikalizowane. Zdrowa żywność w takich sklepach występuje w śladowej ilości. Może lepiej to wygląda w dużych hipermarketach, ale ich nie odwiedzam, bo nie pojawiają się na mojej drodze. Ogólnie z dużymi supermarketami jest problem. W oczy mi się rzucił tylko El Corte Inglés (po jednym w Lizbonie i Porto). Tutaj z wyborem jest zdecydowanie lepiej. Może dlatego, że to hiszpańska marka?
No i piwo... Którego nie ma. Piwna rewolucja nie istnieje. Są jakieś cztery marki koncernowej gorzkiej wody. Z czego tylko jedna nadaje się od wielkiej biedy do wypicia (Super Bock). Doszukałem się tylko kilku rzemieślniczych browarów. To znaczy odnalazłem ich produkty na półce sklepowej w El Corte Inglés. W zwykłych supermarketach są pojedyncze regały z koncernowym chłamem. Kilka miejsc, gdzie rzekomo powinno być dobre piwo, zastaje w stanie likwidacji. Natomiast kraft, który udaje mi się wypić, nie powala na kolana.

Portugalczycy z pozoru wyglądają na przygnębionych (narzekających na wszystko) nudziarzy. Ale to tylko pozory! Przy kontakcie werbalnym ich wygląd się zmienia i nagle mamy przed sobą uśmiechniętego rozgadanego człowieka. Co ciekawe, angielski jest tu wyjątkowo powszechny. A to dlatego, że nawet osoby, które znają tylko kilka słów w tym języku, nie boją się ich używać. Czasem można w ten sposób przeprowadzić wyjątkowo interesującą rozmowę.
Sam język portugalski w mowie to ciężki temat. I to pomimo dużego podobieństwa do hiszpańskiego. Jeżeli ktoś zna ten drugi język, to na pewno dobrze sobie poradzi ze słowem pisanym. Rozmowa to już inna historia. Tym bardziej, że Portugalczycy nie za bardzo przepadają za swoimi sąsiadami.

wtorek, 15 listopada 2016

Sintra, 12-13 listopada 2016 (Portugalia)

Sintra to snobistyczne miasteczko, które (paradoksalnie) warto odwiedzić. Znajduje się tu potężne nagromadzenie zamków, pałaców, fantazyjnych willi oraz ogrodów. Nie mamy wyjścia, musimy zamieszkać w jednym z takich miejsc (Quinta das Murtas). Wszystko to zanużone jest w bujnej zieleni, która porasta okoliczne wzgórza. A mgła tajemniczych opowieści przywołuje życie z dawnych wieków.
Trochę to miejsce jest popsute przez ogrom turystów. Ale ich ilość nie dziwi. Przecież gdzieś muszą jeździć. Na szczęście w gęstwinie tutejszych osobliwości można łatwo się zgubić.
Samo miasteczko Sintra jest tak naprawdę bazą wypadową na okoliczne atrakcje. Granice administracyjne są tutaj płynne i nigdy nie wiadomo gdzie się jest. Ale to nie istotne. Do wielu miejsc można dojść na piechotę i są to zazwyczaj bardzo ciekawe spacery. Tylko czasami trzeba uważać na samochody, jadące bardzo wąskimi ulicami.

Posiadłość Quinta da Regaleria to włoska robota. Całość zaprojektował Luigi Manini. Wygląda to trochę jak scenografia dobrego filmu grozy. Mamy tu strzeliste wieżyczki, studnię ze schodami w głąb ziemi, tajne przejścia w skałach, ukryte fontanny, tajemnicze groty, podziemne labirynty...
Na chwilę przenosimy się na koniec Europy i jako ostatni ludzie na kontynencie oglądamy słońce. W Cabo da Roca, na zachód od Sintry, możesz poczuć moc oceanu. Spoglądając z wysokich klifów łapiemy światło latarni morskiej. Zgasło niebo, zapaliła się żarówka. Koniec Europy jest zarazem jej początkiem...
Palácio da Pena został zbudowany w latach 40. XIX wieku. Wygląda jak kolorowy przesłodzony tort. Jago wnętrza nie zmieniły się od 1910 roku. Wtedy rodzina królewska uciekła z Portugalii i pozostawiła po sobie m.in. to cudo. Dzięki temu możemy bliżej poznać życie codzienne arystokracji z początku XX wieku. Trzeba też wspomnieć o widokach, jakie roztaczają się z tego pałacu. Poprostu widać wszystko...
To samo możemy zobaczyć z murów Castelo dos Mouros. Stara forteca Maurów została zbudowana w IX wieku. Po rekonkwiście ulegała powolnej degradacji. Obecne odrestaurowane mury przybliżają mroczne wieki - gdy Portugalia rodziła się w ogniu religijnych wojen...

Tymczasem za oknem noc... Fontanna w dole szumi... W oddali śpiewa nocny ptak... Ciche szepty czają się za drzwiami... Wilgotne wzgórza wdzierają się do wyobraźni... Brukowaną drogą idzie duch...

Pałac Narodowy Sintra.

Na terenie posiadłości Quinta da Regaleira. Za tymi skałami znajduje się...

...zejście do studni.

piątek, 11 listopada 2016

Porto, 6-11 listopada 2016 (Portugalia)

Portugalia (Portugal) to dla mnie prawie biała plama. Benfica Lisboa, FC Porto, Cristiano Ronaldo, żółte tramwaje, koniec Europy i język z brazylijskich telenowel. Ale powoli to się zmienia...

Na ulicach Porto panuje zwykłość. Normalni ludzie w swoim mieście żyją własnymi sprawami. Panuje tu tak zwyczajna atmosfera, że ciężko coś ciekawego napisać.
Po głębokim kryzysie gospodarczym pozostały opuszczone całe budynki jak i poszczególne lokale. Momentami wygląda to jak po małym konflikcie nuklearnym. Złowieszcze ruiny domów i zaśmiecone witryny sklepów. Zapaść ekonomiczną wciąż widać na twarzach ludzi. Pogrążeni w zadumie, czasami w przygnębieniu, przebijają się przez zakręty dnia. Idą na przód, bo trzeba jakoś żyć.
Im dalej od centrum, tym krajobraz mocniej przytłacza ogromem pustki. Gdzieniegdzie mały bar zachęca światłem do odwiedzin. Tam gdzie znajduje się nasz pensjonat (Pedra Iberica), ciężko znaleźć nawet mały sklepik spożywczy. A to gęsto zabudowane obrzeże centrum miasta.
Centra handlowe nie cieszą się raczej popularnością. Może to i dobrze. Ale alternatywa nie jest za bardzo atrakcyjna. Małe sklepiki i punkty usługowe wciąż mocno wypełniają krajobraz portugalskiej ulicy. Te w Porto mają różny standard. Często są to obskurne miejsca, oświetlone słabą żółtą żarówką, w których czas zatrzymał się na początku lat 90. XX wieku.

Wąskie i kręte ulice starego Porto mają swój urok. Odrapane mury, mieszkańcy żyjący codziennym życiem, pranie wiszące przed oknami, psi kał rozjechany na chodniku i wszędobylskie koty. Turysta tutaj to ciało obce. Jego miejsce raczej jest nad rzeką. Tam czekają na niego rejsy statkiem, snobistyczne restauracje i degustacja porto.

Piwnice producentów porto znajdują się po drugiej stronie rzeki Douro, w Vila Nova de Gaia. Wielkie szyldy uzupełniają krajobraz nabrzeża. My jednak degustujemy na uboczu. Real Companhia Velha to firma założona przez królewskie władze Portugalii w 1756 roku.
Oglądamy wielkie beczki i zakurzone butelki oraz smakujemy porto. Jest dobre. Wino wzmocnione spirytusem gronowym bardziej do mnie przemawia niż tradycyjny napój z winogron.

Porto to wyjątkowo nastrojowe miasto. Warto się w nim zanurzyć na dłużej. Na pewno nuda tutaj nie grozi. Jest ocean, malownicze widoki, ciekawe zabytki, smaczne porto, przyjemni mieszkańcy i sprawna komunikacja miejska.