niedziela, 28 października 2018

Madryt - wrzesień 2018 (Hiszpania)

Pociąg Renfe AVE jedzie około 300 km/h. W Madrycie (Madrid) jesteśmy po niecałych 3 godzinach. Stolica Hiszpanii stoi przed nami otworem. Zatrzymujemy się w hostalu "Abami II" przy Calle de San Bernardo. Bardzo przyjemne i czyste miejsce w centrum miasta. Okolica może trochę głośna, ale za to wszystko jest w zasięgu kilku kroków. W dalsze zakątki jeździmy metrem. Tutejsza kolej podziemna jest dobrze zorganizowana i prosta w obsłudze. Znacznie skraca i ułatwia płynne przemieszczanie się pomiędzy dzielnicami.
Przenikamy przez różne stany świadomości Madrytu. Nieliczni uliczni muzycy dostarczają nam kultury. Zmiennej jakości, ale czasem jest naprawdę wysoko. Sztukę dotykamy w Museo Reina Sofía i Museo del Prado. Jest moc natchnienia. Architekturę stolicy Hiszpanii trzeba zobaczyć - nie da się jej opisać. Ciszy i natury szukamy w parkach i skwerach. Podróż kulinarną przez hiszpańską kuchnię odbywamy w barach, kawiarniach i piwiarniach. Raczej lokalnie. Jedzenie jest zazwyczaj dobre albo bardzo dobre.

Piwny kraft w Hiszpanii jest silny, ale mało zauważalny. Dostępny bywa zazwyczaj tylko w specjalistycznych barach lub sklepach. Są oczywiście browary restauracyjne i restauracje przy browarach. Ale ciężko coś znaleźć w zwykłych marketach. W trakcie naszej madryckiej podróży pojawiają się:
* "El Pedal" (Calle Argumosa) - przyjemny bar warzący kontraktowo piwa w kooperacjach. Średni wybór jeżeli chodzi o ilość, ale smakowo bardzo dobrze.
* "Craft Against the Machine" (Calle de Embajadores) - na kilku kranach same piwa hiszpańskie. Tak jak u poprzednika - w ofercie mocne smaki.
* "CCVK" (Calle Enrique Velasco- mały browar restauracyjny pomiędzy blokowiskami. Ciekawy klimat. Piwa raczej delikatne.
* "Fábrica Maravillas" (Calle de Valverde- również mały browar restauracyjny, ale tym razem w centrum miasta. Wrażenia degustacyjne różne, ale też raczej delikatne.

Madryt...

niedziela, 21 października 2018

Malaga - wrzesień 2018 (Hiszpania)

Malaga (Málaga) ma szybki transport z lotniska do centrum miasta. Zabierze nas tam autobus lub kolej. My jedziemy tym pierwszym, bo zatrzymuje się niedaleko naszego noclegu. Hotel "Solymar" przy Calle Ferraz to ciche miejsce wciśnięte pomiędzy niskie budynki. Blisko stąd na plażę i stację metra. A przejazd na stare miasto trwa chwilę.

Andaluzja to zazwyczaj ciepło i słońce. Lecz nie tym razem. To znaczy jest ciepło, ale słońce nas unika. Przez dwa dni łapie nas deszcz. A niebo zaciągnięte chmurami pozwala spojrzeć na horyzont z trochę innej perspektywy. Malaga jest fotogeniczna i staramy się to wykorzystać.
Te nadmorskie miasto kusi zabytkami i jedzeniem. Gibralfaro oraz Alcazaba to twierdze górujące nad rzymskim teatrem. Tu zaczyna się wędrówka wąskimi uliczkami starówki. A ta jest rozległa i przyjazna pieszym. Restauracje, sklepy, świątynie, muzea. Jeden dzień nie wystarczy. Potrzeba kilku. Przez dach katedry do winiarni Antonio Banderasa. Potem dom Pabla Picassa i promenada w porcie prowadząca do Centre Pompidou. Tymczasem gdzieś pomiędzy kuszą jeszcze miejsca nie mniej interesujące, do których nie wypada nie zajść. Plażowanie i intensywne życie noce? To nie leży w kręgu moich zainteresowań, ale gdyby leżało, to bym się tu szybko odnalazł.

Z piwem rzemieślniczym w Maladze jest ciężko. W restauracjach i sklepach króluje międzynarodowy lager. Udaje nam się dotrzeć do dwóch miejsc, które podają coś innego. "La Madriguera" przy Calle Carretería to taka lekka speluna z małym wyborem na kranach. Hiszpański kraft ma w śladowych ilościach (nic lokalnego). Smaki takie sobie. Natomiast "Central Beers" (Calle Cárcer) posiada przyjemne wnętrze (nowoczesny eklektyzm). Mamy tu do wyboru większą ilość nalewaków. Hiszpania jest poprawnie reprezentowana. Nawet jest coś lokalnego (nie z Malagi). Smakowo czuć dużo eksperymentów. Ja raczej za tym nie przepadam, więc nie oceniam.

Malaga...

niedziela, 2 września 2018

San Francisco - maj 2018 (USA)

Tutejsze ulice to wyzwanie. Dla samochodów i pieszych. Nachylenie dróg bywa niekiedy zabójcze. Szczególnie na początku, gdy dopiero poznajesz miasto. Potem to już kwestia przyzwyczajenia. Na pewno nierówny teren dodaje kolorytu temu miejscu. A interesująca i często zwyczajnie ładna architektura powoduje, że nie można przez San Francisco przejść z obojętnością.
Mnie to miasto urzekło. Między innymi przez rzeczy wspomniane powyżej, ale tych jasnych elementów układanki jest więcej. I tak... Tutejsza zatokowa linia brzegowa wymusza pewne charakterystyczne rozwiązania transportowe. Majestatyczne mosty i wielorakie jednostki pływające są lekko usytuowane w przestrzeni i pływają długo w pamięci. Komunikacja miejska zapewnia podróż po różnych epokach techniki. Działa bardzo sprawnie i przywołuje wspomnienia o czasach, kiedy żyło się trochę wolniej. Nad tym wszystkim unosi się lekki klimat szeroko pojętej wolności. I chyba dzięki temu ludzie tutaj są trochę bardziej przyjaźni.
Ale to miasto posiada też swoją mroczną stronę i w jakimś stopniu również ma ona związek z wolnością. Otóż w kilku reprezentatywnych miejscach stacjonują grupy bezdomnych, alkoholików i narkomanów. Bywa, że są wyjątkowo roszczeniowi i natarczywi. Po części wynika to z tego, że często otrzymują bezrefleksyjne wsparcie od naiwnych przechodniów. I nawet podczas tak krótkiego pobytu zaobserwowałem kilka patologicznych sytuacji, które nieco zaciemniły wizerunek San Francisco. Natomiast doniesienia medialne utwierdziły mnie w przekonaniu, że instytucje odpowiedzialne za taki stan rzeczy kompletnie nie wiedzą jak choć trochę uleczyć degenerację, która poniewiera to piękne miasto.

Cztery noce spędzamy w hotelu "Inn on Broadway" przy Van Ness Avenue. Średni standard, ale bardzo dobra lokalizacja. Podziemny parking wymaga akrobacji przy parkowaniu, ale jest w cenie noclegu. Śniadania jemy w kameralnym barze "Notes From Underground", który znajduje się przy tej samej ulicy dwie przecznice od hotelu. Są to najlepsze poranne posiłki podczas tej podróży po USA.

Podczas trzech tygodni pobytu na amerykańskiej ziemi raczej się zdrowo nie odżywiamy. Przede wszystkim tempo przemieszczania się nie pozwala nam na rozległe poszukiwania jakiejś bardziej wysublimowanej żywności. Hotelowe śniadania to takie małe koszmarki. W terenie omijamy sieciowe bary sprzedające plastik, bo one naprawdę sprzedają plastik. W sytuacjach bez wyjścia się o tym przekonaliśmy. Głównie chodzimy po różnego typu lokalnych jadłodajniach. Często jest to loteria, ale wsparta informacją w przewodniku. I zazwyczaj jest dobrze, ale bez rewelacji.
San Francisco obowiązkowo nie omijamy browarów. Udaje nam się dotrzeć do trzech:
- "Magnolia Pub & Brewery" (Haight Street). Dobre wyraziste piwo.
- "21st Amendment Brewery" (2nd Street). Smaki bardzo umiarkowane. Jak dla mnie za delikatne.
- "ThirstyBear Organic Brewery" (Howard Street). Jest średnio ze wskazaniem na dobrze.

San Francisco...

niedziela, 19 sierpnia 2018

Las Vegas, Dolina Śmierci, Park Narodowy Sekwoi - maj 2018 (USA)

Arizona stała się miłym wspomnieniem. Teraz czas na stan Nevada. Taki niewielki fragment, ale pełen wrażeń. Wjeżdżamy do Las Vegas. Zatrzymujemy się na jedną noc w "Ellis Island Hotel, Casino & Brewery" przy Koval Lane. Mam mieszane odczucia do tego miejsca. Obsługa mocno zdystansowana i sformalizowana. Ale znajduje się tu wiele udogodnień. Kasyno, browar, basen, darmowy parking itp. Przy czym warzone hotelowe piwo nie zapewnia jakiś intensywnych doznań - jest dla każdego i nikogo. Hotel znajduje się blisko wielu głównych atrakcji miasta i dlatego od razu po przyjeździe udajemy się piechotą na wieczorny świetliście zniewalający wielokolorowy psychiczny samogwałt.
Las Vegas to szambo, ale takie kolorowe. Karuzela z bakaliami. Wielobarwny rzyg. Kiczowaty przepych, który w chwilach zapomnienia zachwyca, by za moment sprowadzić cię do rynsztoka. Ceny na mieście zachęcają do pozostania na dłużej, a gra w kasynach jest prostsza niż zakup biletu na wrocławską komunikację miejską. Warto to zobaczyć, nie warto w to wchodzić.

Niespiesznie opuszczając Las Vegas zahaczamy o Zaporę Hoovera (Hoover Dam). Potężna budowla i tłumy turystów. Ciekawe doświadczenie, ale bez fascynacji. Na pewno nie jest to strata czasu. Jednakże tylko pasjonaci tego typu konstrukcji będą szczerze wniebowzięci. My tymczasem powoli kierujemy się w stronę Doliny Śmierci.

Las Vegas. Cierpliwie oczekujący na fotografię pod znakiem.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Wielki Kanion Kolorado, U.S. Route 66 - maj 2018 (USA)

Dwa spojrzenia na Wielki Kanion (Grand Canyon), przez który przepływa rzeka Kolorado (Colorado River). Najpierw udajemy się na północ. Obszar North Rim jest bardziej dziki i mniej zaludniony. Jedziemy malowniczą drogą otoczoną przez gęste lasy iglaste. Na miejscu znajduje się ukryta wśród drzew baza turystyczna. W klimatycznych drewnianych budynkach otrzymamy niezbędne informacje, kupimy pamiątki oraz ekwipunek, zjemy, przenocujemy, skorzystamy z toalety itd... A gdy kończy się las, pojawia się wielka głęboka szpara. Różnokolorowe skały spadają stromo w głąb ziemi. Po horyzont rozciąga się zaorane gigantyczne pole olbrzyma. Wzbiera we mnie chęć skoku. Niesamowita nauka latania wśród wysokich ścian.

Obszary widokowo-krajoznawcze North Rim i South Rim znajdują się na terenie Grand Canyon National Park. Odległość między nimi w linii prostej to około 16 kilometrów. Linia krzywa to już zupełnie inna historia. Z North Rim jedziemy na południe do Flagstaff. Tutaj w motelu "Budget Inn" (South Milton Road) spędzamy dwie noce. Nie wyróżnia się on niczym szczególnym. Taki amerykański standard z dolnych partii średniej półki. Jest naszą bazą wypadową do South Rim. Natomiast Flagstaff to wyjątkowo ciekawe miasto, na które niestety nie mamy czasu. Leży przy U.S. Route 66, jest prężnym ośrodkiem akademickim (Uniwersytet Północnej Arizony) i posiada kilka małych browarów.
Próbujemy piwo w dwóch: "Mother Road Brewing Company" (South Mikes Pike Street) i "Beaver Street Brewery" (South Beaver Street). Ten pierwszy lubi eksperymentować i to fajnie czuć w ustach. Drugi jest raczej zachowawczy, ale też dobrze smakuje.

South Rim ma mocno rozbudowaną infrastrukturę turystyczną. Przy samym kanionie znajduje się miejscowość Grand Canyon Village i to w niej odbywa się główna obsługa przyjezdnych. Posiada ona własną stację kolejową, a transport po okolicznych atrakcjach obsługują wolne od opłaty autobusy.
Dojeżdżamy do parkingu, robimy parę kroków i naszym oczom znów ukazuje się gigantyczna szpara. Ale tym razem trochę bardziej rozłożysta. Ląd się kończy na krawędzi głębokiej otchłani, a dalej po horyzont orze wspomniany wcześniej gigant. Delektuję się tym widokiem aż do majestatycznych promieni zachodzącego słońca...

Podróż z Page do North Rim. Navajo Bridges oraz...

...rzeka Kolorado.

North Rim i Grand Canyon National Park...

niedziela, 15 lipca 2018

Joshua Tree National Park, Monument Valley, Page - maj 2018 (USA)

Uciekamy z Los Angeles. Wczesnym rankiem taksówką docieramy do wypożyczalni samochodów Alamo w pobliżu LAX. Cały proces wynajmu wygląda jak dawne wypożyczanie kaset video. Po krótkich formalnościach przy ladzie idziemy do odpowiedniej strefy i wybieramy sobie sami auto. Zostaje z nami Chevrolet "Malibu". Wygodny pojazd, który bardzo dobrze będzie nam służył przez cały pobyt w USA.

Używając pasów HOV (carpool lane) w miarę sprawnie wydostajemy się z miasta upadłych aniołów. W połowie dnia docieramy do Joshua Tree National Park i przez parę godzin oglądamy w różnych konfiguracjach jukki krótkolistne zwane drzewami Jozuego. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to kameralne miejsce z interesującą przyrodą i surowymi krajobrazami. Noc spędzamy w "9 Palms Inn" przy Twentynine Palms Highway w mieście Twentynine Palms. Spokojny motel na uboczu z wyjątkowo przyjazną obsługą.

Joshua Tree National Park...

niedziela, 1 lipca 2018

Los Angeles - maj, czerwiec 2018 (USA)

Lądujemy na LAX (Los Angeles International Airport). Autobus zawozi nas na stacje "Aviation/LAX". Wsiadamy do metra i mam wrażenie, że przez następną godzinę jedziemy przez jakieś slamsy. Wysiadamy w Westlake. Dzielnica z Generalnym Konsulatem Meksyku. Bienvenido a México. Znajomość hiszpańskiego bardzo mocno się przydaje. Okolica i jej atmosfera przesiąknięta południowym sąsiadem USA. Mało podobnych twarzy do naszych, więc wyróżniamy się w tłumie. Większość przechodniów nie należy do zamożnej części społeczeństwa. Na ustawionych wzdłuż ulic straganach można kupić robione na miejscu jedzenie, jak również stare przedmioty wygrzebane nie wiadomo skąd, pirackie nagrania muzyczne i filmowe, zużyte ubrania i chińską tandetę. Najlepszą rzeczą w tym miejscu jest kuchnia. Pełna przyciągających zapachów. Reszta jest trudna do opisania.

Los Angeles. Miasto upadłych aniołów. Stąd chce się tylko wyjechać. Cały obszar aglomeracyjny to jeden wielki administracyjny chaos. Do końca nie wiadomo w jakim mieście się jest. Beverly Hills, Culver City, Inglewood, Long Beach, Redondo Beach, Santa Monica... Komunikacja miejska działa tragicznie. Alternatywą jest stanie we własnym samochodzie w gigantycznych korkach. Oczywiście autobusy miejskie również biorą w tym udział i do tego bardzo rzadko jeżdżą. Metro w centrum zatrzymuje się na sygnalizacji świetlnej przy skrzyżowaniach i także nie ma częstych kursów. Absurd goni absurd.

Podróż przez USA zaczynamy i kończymy w Los Angeles. Najpierw poznajemy Westlake. Naszą bazą noclegową jest motel "Travel Inn" przy South Westlake Avenue. Miejsce dla mało wymagających. Na mieście oglądamy standardy. Depczemy gwiazdy na Hollywood Boulevard. Idziemy w upale przez Griffith Park i marzniemy przy Hollywood Sign. Śladami filmu "Blade Runner" wchodzimy do Bradbury Building. Patrzymy na panoramę miasta z Los Angeles City Hall. Mijamy miasteczka namiotowe bezdomnych ukryte w cieniu wielkich wieżowców Downtown.

Leży facet na chodniku. Idzie w jego stronę drugi i rzuca mu banknot. Ten nie dolatuje wystarczająco blisko. Szybkie kopnięcie. Jest. Bardzo krótka wymiana słów. Bezcelowy obowiązek został spełniony.

Po psach się tutaj sprząta. Po koniach już nie...

Los Angeles. Westlake...

niedziela, 11 marca 2018

Budapeszt - grudzień 2017 (Węgry)

Długa i niewygodna droga z Wrocławia wiedzie nas do stolicy Węgier. PolskiBus nie należy do komfortowych przewoźników. I potwierdza to ta ponad 10-godzinna podróż między innymi przez słowackie bezdroża. Zaczynamy nasze przesilenie zimowe w Budapeszcie od gorącej kawy. Patrzę sennym wzrokiem na Baross tér jak dworzec kolejowy "Budapest Keleti" powoli wypełnia się podróżnymi.

Znikamy w starej żydowskiej dzielnicy. Zamknięte lokale i znudzeni międzynarodowi turyści. Synagogi i odrapane kamienice. Tak przechodzimy do centralnej części miasta Lipótváros. Bożonarodzeniowy jarmark kusi zapachami. Na Október 6. utca przez przypadek trafiamy do małego baru "Kisharang Étkezde" i dzięki temu próbujemy tradycyjne węgierskie jedzenie. Jest dobrze. Obiad popity pálinką zaczyna być właściwie trawiony.
Obchodzimy budynek parlamentu. Monumentalnie piękny i idealnie usytuowany w przestrzeni. A my zaczynamy być przytłaczająco zmęczeni. Chwilę spędzamy nad Dunajem i przechodząc przez Szabadság tér kierujemy się do naszego hotelu.

"Baross City Hotel" przy Baross tér jest naszym węgierskim domem przez trzy dni. Przyjemne miejsce z idealną lokalizacją. Duży i cichy pokój chroni nas przed zimnem. A całość dopełnia kompetentna obsługa i dobre śniadanie. Codziennie rano patrzymy jak chaotyczne ścieżki podróżnych znikają w podziemiach metra i na dworcu kolejowym "Budapest Keleti".

Podziemne okolice stacji metra.

Wielka Synagoga przy Dohány utca.

Przed bazyliką św. Stefana na Szent István tér odbywa się jarmark bożonarodzeniowy.

niedziela, 21 stycznia 2018

Sun Moon Lake - listopad 2017 (Tajwan)

Tajwańska Kolej Dużych Prędkości (Taiwan High Speed Rail) łączy Tajpej z Kaohsiung. Dobrze zorganizowane pociągi mkną z maksymalną prędkością 300 kilometrów na godzinę. Jednym z nich jedziemy do Taichung. Następnie wsiadamy do lokalnego autobusu i w okolicach południa jesteśmy nad Sun Moon Lake. Największe jezioro na Tajwanie oferuje wiele atrakcji. Wyciszenie w przyrodzie, świeżą herbatę z okolicznych plantacji, szlaki turystyczne wijące się w górach, rejsy łodziami, jazdę koleją gondolową, malownicze świątynie, centrum kulturalne tajwańskich aborygenów. My wybieramy wyciszenie z herbatą i krótką wędrówkę po górach.

"Sun Fog Hotel" znajduje się nad samym jeziorem (Zhongshan Road, centrum turystyczne Shuishe). Mieszkamy w budynku na śródziemnomorską nutę z wnętrzami w marynistycznych klimatach. Wyjątkowo przytulne miejsce z kojącym widokiem. Obsługa według rezerwacji mówi teoretycznie po angielsku. Ale to takie małe oszustwo, które chyba jest częste w usługach hotelarskich na Tajwanie. Bo wystarczy odrobina technologii by zrozumienie stało się rzeczywistością. Człowiek na recepcji z wielką wprawą odpala na smartfonie Tłumacza Google i zaczyna po chińsku mówić do urządzenia. Za chwilę już wszystko wiemy. Angielskie zdania płyną do nas głosem i tekstem. Kiedy okazuje się, że w naszym pokoju jest mrowisko, robimy podobną akcję. Nowy lokal dostajemy w mgnieniu oka.

Język angielski jest uniwersalną cienką linią, która łączy ludzi na całym świecie. Tutaj staje się to takie wyraziste. Kiedy ta linia zostaje przerwana, zaczyna się nieporozumienie. Na szczęście Tajwańczycy to otwarci ludzie. Wiele informacji jest uniwersalnych również w języku migowym. Obrazki też bywają pomocne, tak jak chińskie transkrypcje w przewodniku. No i w końcu jest technologia, która naprawdę zaczyna przynosić zaskakujące rezultaty. Bariera językowa zanika na naszych oczach. Ciekawe, co będzie następne.

Taichung THSR Station. Pociąg typu Shinkansen...

...seria 700T.

Sun Moon Lake. Świątynia Wenwu.

Sun Moon Lake...

piątek, 12 stycznia 2018

Kaohsiung - listopad 2017 (Tajwan)

Kaohsiung. Jeden z największych portów kontenerowych na świecie. Nowoczesne miasto, które wciąż się rewitalizuje po swoim mocno industrialnym charakterze. Nowe budynki i ciekawe przestrzenie publiczne. Stara część portowa została przerobiona na obszar aktywności kulturalnej. Muzea, galerie, restauracje i kawiarnie. Czasami wygląda to groteskowo, gdy między starymi mieszkalnymi budynkami wyrasta nowoczesny biurowiec. Prawda czasów, prawda ekranu. Prawda... Tymczasem wieczór należy do Lotus Lake (Lianchi Tan). Jezioro z barwnymi obiektami sakralnymi. Duchowa aura w plastikowym kiczu. Aczkolwiek jest to przyjemne dla oka i wyjątkowo fotogeniczne.

W Kaohsiung zatrzymujemy się w "Long Siang Hotel" (Liwen Road). Znajdujemy go według współrzędnych GPS, ponieważ jego nazwa na budynku napisana jest po chińsku, a transkrypcje adresów na Tajwanie zależą od źródła i prawie zawsze się różnią. Na recepcji nikt nie mówi po angielsku... Prawie nikt. Na chwilę pojawia się chłopak, który usprawnia nasze zameldowanie. Na szczęście w hotelu jest ROOF - magiczny dach, oferujący niezbędne dla nas rzeczy. Po okazyjnej chwili szperania, zaopatrujemy się tam na własną rękę w dolną część czajnika elektrycznego oraz w papier toaletowy, a w samoobsługowej pralni robimy pranie. Hotelowe śniadanie jest średnie, ale lokalizacja obiektu to rekompensuje. Okolica pełna jest niezbędnych miejsc, a bliskość metra przyspiesza przemieszczanie.

Kaohsiung. Widok z pokoju w "Long Siang Hotel".

Tajwańska przekąska, przez niektórych nazywana "Funny Fish".

Kaohsiung. Przechodzimy przez dzielnice Yancheng i Gushan...