niedziela, 20 listopada 2016

Lizbona, 14-18 listopada 2016 (Portugalia)

Portugalia nie należy do bogatych krajów. Chociaż ma taki potencjał. Pomoc Unii Europejskiej zrobiła swoje, ale nagle coś się zatrzymało i mamy to co widzimy. Ludzie szukający w śmietnikach przeżycia, opuszczone ulice, ruiny współczesnych budynków w centrach miast, obskurne sklepy i punkty usługowe żywcem przeniesione z końca PRL.
Raczej nie widać tu ostatniej islamskiej emigracji. Pewnie są jacyś desperaci z tamtych stron. Tylko czego oni mogą szukać w kraju, gdzie przeciętny obywatel nie wie jak będzie wyglądało jego jutro. Tutejsi emigranci to zazwyczaj obywatele byłych kolonii portugalskich, którzy przybyli na półwysep iberyjski wiele lat temu. Są mocno związani ze swoją obecną ojczyzną i raczej nie widać wśród nich jakiś większych wyobcowań.

Portugalia była kiedyś potęgą. Jej wybitni żeglarze wyznaczali nowe szlaki gospodarcze na średniowiecznej mapie świata. Kolonie w Azji, Afryce i Ameryce Południowej dostarczały jej ogromne bogactwa, a silna armia strzegła tego porządku. Lecz kilka złych wyborów oraz błędy w zarządzaniu państwem doprowadziły do poważnego kryzysu politycznego, który zakończył się dyktaturą.
Demokracja nie jest idealnym ustrojem, ale jeszcze nic lepszego nie wymyślono. Chyba... W Portugalii zaczęto ją wprowadzać w drugiej połowie lat 70. XX wieku. A w 1986 roku ten iberyjski kraj został przyjęty do Wspólnoty Europejskiej.
Współczesna Portugalia ma potencjał. I powiem szczerze, że mi się podoba. Może dlatego, że nie jest tu tak idealnie. Ale z drugiej strony... Kilka lekcji zostało odrobionych: dobra infrastruktura komunikacyjna, szybkie i czyste pociągi, autostrady i niesamowite mosty, wzorcowy transport miejski. Do tego jest tu ciepło przez cały rok - ogrzewanie działa sporadycznie. I jeszcze trzeba wspomnieć o dobrym winie, świeżych owocach oraz rybach.

Problemy zaczynają się w momencie, kiedy chcemy dobrze zjeść. Kuchnia portugalska jest bardzo zróżnicowana, ale do końca nie wiadomo co się je. Tanie bary są praktycznie na każdym rogu i serwują smaczne domowe posiłki. Z wymyślnych restauracji nie korzystam, lecz skoro tanie bary są dobre, to wymyślne restauracje tym bardziej. Gorzej wypadają sklepy spożywcze. Warzywniaki dają radę, bo to w końcu ciepły kraj ze świeżymi owocami i warzywami. Natomiast reszta to klęska urodzaju. Większość standardowych supermarketów ma bardzo mały wybór produktów, które dodatkowo są mocno schemikalizowane. Zdrowa żywność w takich sklepach występuje w śladowej ilości. Może lepiej to wygląda w dużych hipermarketach, ale ich nie odwiedzam, bo nie pojawiają się na mojej drodze. Ogólnie z dużymi supermarketami jest problem. W oczy mi się rzucił tylko El Corte Inglés (po jednym w Lizbonie i Porto). Tutaj z wyborem jest zdecydowanie lepiej. Może dlatego, że to hiszpańska marka?
No i piwo... Którego nie ma. Piwna rewolucja nie istnieje. Są jakieś cztery marki koncernowej gorzkiej wody. Z czego tylko jedna nadaje się od wielkiej biedy do wypicia (Super Bock). Doszukałem się tylko kilku rzemieślniczych browarów. To znaczy odnalazłem ich produkty na półce sklepowej w El Corte Inglés. W zwykłych supermarketach są pojedyncze regały z koncernowym chłamem. Kilka miejsc, gdzie rzekomo powinno być dobre piwo, zastaje w stanie likwidacji. Natomiast kraft, który udaje mi się wypić, nie powala na kolana.

Portugalczycy z pozoru wyglądają na przygnębionych (narzekających na wszystko) nudziarzy. Ale to tylko pozory! Przy kontakcie werbalnym ich wygląd się zmienia i nagle mamy przed sobą uśmiechniętego rozgadanego człowieka. Co ciekawe, angielski jest tu wyjątkowo powszechny. A to dlatego, że nawet osoby, które znają tylko kilka słów w tym języku, nie boją się ich używać. Czasem można w ten sposób przeprowadzić wyjątkowo interesującą rozmowę.
Sam język portugalski w mowie to ciężki temat. I to pomimo dużego podobieństwa do hiszpańskiego. Jeżeli ktoś zna ten drugi język, to na pewno dobrze sobie poradzi ze słowem pisanym. Rozmowa to już inna historia. Tym bardziej, że Portugalczycy nie za bardzo przepadają za swoimi sąsiadami.

wtorek, 15 listopada 2016

Sintra, 12-13 listopada 2016 (Portugalia)

Sintra to snobistyczne miasteczko, które (paradoksalnie) warto odwiedzić. Znajduje się tu potężne nagromadzenie zamków, pałaców, fantazyjnych willi oraz ogrodów. Nie mamy wyjścia, musimy zamieszkać w jednym z takich miejsc (Quinta das Murtas). Wszystko to zanużone jest w bujnej zieleni, która porasta okoliczne wzgórza. A mgła tajemniczych opowieści przywołuje życie z dawnych wieków.
Trochę to miejsce jest popsute przez ogrom turystów. Ale ich ilość nie dziwi. Przecież gdzieś muszą jeździć. Na szczęście w gęstwinie tutejszych osobliwości można łatwo się zgubić.
Samo miasteczko Sintra jest tak naprawdę bazą wypadową na okoliczne atrakcje. Granice administracyjne są tutaj płynne i nigdy nie wiadomo gdzie się jest. Ale to nie istotne. Do wielu miejsc można dojść na piechotę i są to zazwyczaj bardzo ciekawe spacery. Tylko czasami trzeba uważać na samochody, jadące bardzo wąskimi ulicami.

Posiadłość Quinta da Regaleria to włoska robota. Całość zaprojektował Luigi Manini. Wygląda to trochę jak scenografia dobrego filmu grozy. Mamy tu strzeliste wieżyczki, studnię ze schodami w głąb ziemi, tajne przejścia w skałach, ukryte fontanny, tajemnicze groty, podziemne labirynty...
Na chwilę przenosimy się na koniec Europy i jako ostatni ludzie na kontynencie oglądamy słońce. W Cabo da Roca, na zachód od Sintry, możesz poczuć moc oceanu. Spoglądając z wysokich klifów łapiemy światło latarni morskiej. Zgasło niebo, zapaliła się żarówka. Koniec Europy jest zarazem jej początkiem...
Palácio da Pena został zbudowany w latach 40. XIX wieku. Wygląda jak kolorowy przesłodzony tort. Jago wnętrza nie zmieniły się od 1910 roku. Wtedy rodzina królewska uciekła z Portugalii i pozostawiła po sobie m.in. to cudo. Dzięki temu możemy bliżej poznać życie codzienne arystokracji z początku XX wieku. Trzeba też wspomnieć o widokach, jakie roztaczają się z tego pałacu. Poprostu widać wszystko...
To samo możemy zobaczyć z murów Castelo dos Mouros. Stara forteca Maurów została zbudowana w IX wieku. Po rekonkwiście ulegała powolnej degradacji. Obecne odrestaurowane mury przybliżają mroczne wieki - gdy Portugalia rodziła się w ogniu religijnych wojen...

Tymczasem za oknem noc... Fontanna w dole szumi... W oddali śpiewa nocny ptak... Ciche szepty czają się za drzwiami... Wilgotne wzgórza wdzierają się do wyobraźni... Brukowaną drogą idzie duch...

Pałac Narodowy Sintra.

Na terenie posiadłości Quinta da Regaleira. Za tymi skałami znajduje się...

...zejście do studni.

piątek, 11 listopada 2016

Porto, 6-11 listopada 2016 (Portugalia)

Portugalia (Portugal) to dla mnie prawie biała plama. Benfica Lisboa, FC Porto, Cristiano Ronaldo, żółte tramwaje, koniec Europy i język z brazylijskich telenowel. Ale powoli to się zmienia...

Na ulicach Porto panuje zwykłość. Normalni ludzie w swoim mieście żyją własnymi sprawami. Panuje tu tak zwyczajna atmosfera, że ciężko coś ciekawego napisać.
Po głębokim kryzysie gospodarczym pozostały opuszczone całe budynki jak i poszczególne lokale. Momentami wygląda to jak po małym konflikcie nuklearnym. Złowieszcze ruiny domów i zaśmiecone witryny sklepów. Zapaść ekonomiczną wciąż widać na twarzach ludzi. Pogrążeni w zadumie, czasami w przygnębieniu, przebijają się przez zakręty dnia. Idą na przód, bo trzeba jakoś żyć.
Im dalej od centrum, tym krajobraz mocniej przytłacza ogromem pustki. Gdzieniegdzie mały bar zachęca światłem do odwiedzin. Tam gdzie znajduje się nasz pensjonat (Pedra Iberica), ciężko znaleźć nawet mały sklepik spożywczy. A to gęsto zabudowane obrzeże centrum miasta.
Centra handlowe nie cieszą się raczej popularnością. Może to i dobrze. Ale alternatywa nie jest za bardzo atrakcyjna. Małe sklepiki i punkty usługowe wciąż mocno wypełniają krajobraz portugalskiej ulicy. Te w Porto mają różny standard. Często są to obskurne miejsca, oświetlone słabą żółtą żarówką, w których czas zatrzymał się na początku lat 90. XX wieku.

Wąskie i kręte ulice starego Porto mają swój urok. Odrapane mury, mieszkańcy żyjący codziennym życiem, pranie wiszące przed oknami, psi kał rozjechany na chodniku i wszędobylskie koty. Turysta tutaj to ciało obce. Jego miejsce raczej jest nad rzeką. Tam czekają na niego rejsy statkiem, snobistyczne restauracje i degustacja porto.

Piwnice producentów porto znajdują się po drugiej stronie rzeki Douro, w Vila Nova de Gaia. Wielkie szyldy uzupełniają krajobraz nabrzeża. My jednak degustujemy na uboczu. Real Companhia Velha to firma założona przez królewskie władze Portugalii w 1756 roku.
Oglądamy wielkie beczki i zakurzone butelki oraz smakujemy porto. Jest dobre. Wino wzmocnione spirytusem gronowym bardziej do mnie przemawia niż tradycyjny napój z winogron.

Porto to wyjątkowo nastrojowe miasto. Warto się w nim zanurzyć na dłużej. Na pewno nuda tutaj nie grozi. Jest ocean, malownicze widoki, ciekawe zabytki, smaczne porto, przyjemni mieszkańcy i sprawna komunikacja miejska.

środa, 10 sierpnia 2016

Wrocław, 30-31 lipca 2016 (Polska)

Wrocław. Historyczna stolica Śląska. Moje miasto... Jestem tu od początku. Obserwuję jak się zmienia. Płynę przez czas wraz z rzeką, która bywa surowa. Moje oceny tych zmian też bywały surowe. Jednak z wiekiem nabieram coraz więcej dystansu i wiele rzeczy nie robi już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś.

Ponad 1000 lat historii. Wciąż nie wiadomo na pewno, który wiek można uznać za początek. Przez ten czas wiele kultur przewinęło się przez te tereny. Plemiona Słowian, Polacy, Czesi, Austriacy, Niemcy i znowu Polacy. Każda z tych społeczności mocno odcisnęła swoją obecność w tkance miejskiej. To widać, słychać i czuć... W 1945 roku praktycznie wszyscy niemieccy mieszkańcy zostali zastąpieni polskimi przesiedleńcami. Zmasakrowana "Twierdza Wrocław" zaczęła przeobrażać się w nowe istnienie. Lata PRL to próba pisania historii na nowo. Na szczęście nieudolna. Chociaż parę wyjątkowo cennych rzeczy zniknęło bezpowrotnie.
Kiedyś raziły mnie niektóre tutejsze "potworki" architektoniczne. Lecz po tej odświeżającej podróży muszę zweryfikować swoje spojrzenie. Wrocław czerpie moc z różnorodności. Chodzenie po stolicy Dolnego Śląska sprawia przyjemność. Rozległy kolaż stylów architektonicznych sprawia, że nawet największy budowlany koszmar nie powinien ubrudzić tak bardzo wzroku przewrażliwionych estetów. Bo oczywiście takie koszmary się tu zdarzają.
Obok siebie stoją dzieła romanizmu, gotyku, renesansu, baroku, klasycyzmu, historyzmu, secesji, modernizmu, socrealizmu, postmodernizmu... Prawdziwa uczta dla oczu.
Ale nie samą architekturą człowiek żyje. Trzeba obowiązkowo wspomnieć, że obecnie Wrocław przeżywa prawdziwy rozkwit punktów kulinarnych. Tutejsza kuchnia oferuje wiele niezapomnianych wrażeń. A do tego miasto staje się nieformalną polską stolicą piwa. Mamy tu 5 browarów i międzynarodowy "Festiwal Dobrego Piwa".

Kolory za nami, teraz trochę czerni... Nędzna komunikacja miejska. Powolna, rzadko jeżdżąca, nie obejmująca wielu istotnych miejsc w mieście. Żadna alternatywa dla transportu indywidualnego... Wysmarowane psim kałem chodniki i trawniki. Kochasz psy oraz ich ekskrementy? Możesz się tutaj tym delektować w każdej konfiguracji... Rowerzyści samobójcy. Też się kiedyś o to otarłem. Potem poznałem kodeks drogowy oraz nabyłem zdrowego rozsądku i mi przeszło. Z powodu uwarunkowań historyczno-urbanistycznych wrocławskie drogi wciąż słabo są przystosowane do ruchu rowerowego. Do tego dochodzi patologiczne łamanie przepisów przez użytkowników dwóch kółek. I to skutkuje zwyrodniałymi zachowaniami na ulicach miasta... Dzicz w samochodach parkująca na klatkach schodowych, chodnikach, przystankach, trawnikach, drzewach i między twoimi nogami. Czasami mam wrażenie, że mieszkam na parkingu.

Mimo kilku ciemnych stron, Wrocław to miasto z jasnymi perspektywami. Otwarte i zielone. Wciąż podnoszące się z gruzów "Festung Breslau" i nadrabiające zaniedbane czasy PRL. Z drugiej strony myślę, że idealność jest nudna, a małe skazy nadają rzeczom uroku. Dążenie do perfekcji zostawmy ludziom. Natomiast miasto ma być dla ludzi... zwyczajnie przyjazne.

Ulica Słowiańska. Pozostałość po II wojnie światowej. Naziemny schron obrony przeciwlotniczej Richarda Konwiarza. Ten znany niemiecki architekt zaprojektował wiele budynków we Wrocławiu. Między innymi pięć tego typu schronów.

wtorek, 24 maja 2016

Nowy Jork, 21-23 maja 2016 (USA)

Picasso, van Gogh, Rembrandt, Vermeer, Monet, Renoir, Gauguin, Klimt - to głównie oni napadają na nas podczas wędrówki przez sale Metropolitan Museum of Art. Ich dzieła masakrują nas z każdej strony. Prawie każda sala z malarstwem to najważniejsze pozycje światowej sztuki. Taka ilość mistrzów pędzla w jednym miejscu jest wyjątkowo przytłaczająca. Czy jest sens odwiedzać inne światowe muzea?
Po tak ciężkich przeżyciach, pizza w Central Parku smakuje jak trufle z Savoy'a. Tu muszę napisać, że nowojorskie jedzenie jest bardzo dobre. Oczywiście są rzeczy obrzydliwe i sztuczne. Ale naturalna zdrowa żywność jest łatwo dostępna i nie wiąże się to z jakimiś dużymi kosztami (jak na tutejsze standardy). Bo trzeba wspomnieć, że Nowy Jork to drogie miasto.

Manhattan. Metropolitan Museum of Art - wnętrza...

sobota, 21 maja 2016

Nowy Jork, 19-20 maja 2016 (USA)

Grand Central Terminal to drzwi Manhattanu. Odjeżdżają stąd pociągi na kontynent. Wsiadasz i jedziesz gdzie chcesz. Ale wcześniej musisz przejść przez wielki gmach z majestatycznym wnętrzem.
Lotniskowiec "USS Intrepid" służy obecnie jako muzeum. Brał udział w II wojnie światowej i w czasie konfliktu w Wietnamie. Znajdują się tu ciekawe zbiory, jednakże są kiepsko wyeksponowane. Wokół tworzą się wciąż nowe ekspozycje, więc całość to takie niepoukładane ogarnięcie. Do tego za dużo jest tu kosmicznych atrap. Najciekawsze znajduje się chyba pod pokładem - życie zimnowojennych marynarzy.
Rejs na Staten Island pokazuje nam Statuę Wolności. Taką z odległości, ale w całej okazałości. Atrakcja do zaliczenia bez specjalnych dreszczy. Tylko trzeba uważać na jaki prom się wchodzi. Taki jeden dysponuje tylko brudnymi szybami. My na niego trafiamy, ale tylko w jedną stronę. Druga jest czysta i klarowna.
Spacer po Wall Street to mieszane uczucia. Niby ciężkość pieniędzy, które emanują stąd na cały świat. Liczby, wskaźniki, niebieskie kołnierzyki, pęd i stres. Lecz ścisk i kameralność architektury, która ginie gdzieś w chmurach, zamyka powyższe w swoich mackach. Tylko czasem wypuszcza sygnały, a one zaczynają kręcić naszym życiem. A my idziemy wśród tłumów i robimy sobie zdjęcia z metalowym bykiem.

Nie lubię Manhattanu. Przytłacza mnie. Ścisk i pogoń za straconym czasem. Na zewnątrz jest na pewno efektowny i piękny. Wielka architektoniczna mozaika. Można się w nią wpatrywać godzinami. My robimy to zazwyczaj z Queens. Tutaj zaczynamy i kończymy dzień. To zupełnie inne miejsce. Przynajmniej Long Island City. Kameralne restauracje i rzemieślnicze browary. Życie płynie tu trochę wolniej...

Manhattan. Grand Central Terminal - wnętrza...

czwartek, 19 maja 2016

Nowy Jork, 16-18 maja 2016 (USA)

Wrocław, Frankfurt, Nowy Jork... Długa podróż autobusem po płycie niemieckiego lotniska. Szybki lot na inny kontynent nad falami oceanu. Przed pierwszą nocą w Wielkim Jabłku oglądamy panoramę Manhattanu z dachu LIC Hotel w dzielnicy Queens. We śnie czekamy na nowy dzień.

Wchodzimy w Nowy Jork (New York City). Oswajamy przestrzeń wokół nas. Setki amerykańskich filmów, które gdzieś tam siedzą w głowie, sprawiają, że miasto jest dziwnie znajome. Tak jak i ludzie z historiami wypisanymi na twarzach. Idziemy pomiędzy ścianami wieżowców, przytłoczeni ich ogromem.
Katedra św. Patryka przywołuje echa Europy. Jest XIX-wieczną kopią starych gotyckich świątyń. Jej mury odbijają się w szklanych ścianach nowoczesnych wieżowców. Przecznicowa podróż w czasie zabiera nas na Times Square. Przerażające miejsce, gdzie chmara postaci z bajek chce wykorzystać twoją naiwność i oskubać cię z kasy za fotografię na tle gigantycznych reklam. Wielkie nijakie skrzyżowanie ze zbłąkanym tłumem ludzi. Zalecam trzymać się od tego miejsca z daleka.

Nowojorska pizza podobno jest najlepsza na świecie. Na pewno jest największa na świecie. A przynajmniej wersja "small". Ponad 35 centymetrów średnicy kurczaka i sera sprawia, że nie musisz jeść kolacji i śniadania. Tak wypełniony człowiek może głębiej wejść w sztukę, która czai się tuż za rogiem.
Muzeum Sztuki Współczesnej MoMA napada na ciebie ogromem dzieł twórców z najwyższej półki. Twoje zmysły gwałcą grupowo Gauguin, Picasso, Dalí, Pollock, Rothko, Warhol, van Gogh, Monet, Klimt. Orgazm kultury i sztuki.

W 2001 roku patrzyłem na ekran kineskopowego telewizora jak wieże World Trade Center zapadają się w dymie i płomieniach. Przekaz na żywo przez CNN. Dzisiaj stoję w mżawce przy dwóch wielkich wodnych pomnikach i czytam anonimowe nazwiska. Tragedia tak ogromna jak wieże, które tu stały. Aura nie pozwala na dłuższą zadumę, więc powoli wracamy na Queens.

poniedziałek, 7 marca 2016

Rzym - sierpień 2015 (Włochy)

Trzy i pół godziny - tyle trwa nasza podróż z Florencji do Rzymu. Megabus trzyma się swoich czasów, więc plotki o niepunktualnych włoskich autobusach na razie się nie sprawdzają. W stolicy Włoch jesteśmy w okolicach 18:30. Trasę kończymy na dworcu "Roma Tiburtina" (piazzale Mazzoni).
Rzymskie noce spędzamy w "La Cornice B&B" (via Aurelia 465). To taki mały pensjonat zrobiony z apartamentu w kilkupiętrowym budynku. Przyjemne miejsce prowadzone przez sympatyczną panią. W okolicy jest wiele sklepów, barów i kawiarni oraz stacja metra "Cornelia". Mankamentem tego miejsca jest ogromny hałas ruchu ulicznego. Trwa on przez całą dobę, więc spanie przy otwartym oknie jest wyjątkowo nieprzyjemne.

Zaczynamy zdobywać Rzym (Roma). Wskakujemy do metra i po chwili jesteśmy na placu św. Piotra. Oto Watykan (Città del Vaticano) - najmniejsze państwo świata. W kolejce do Bazyliki Świętego Piotra stoimy ponad godzinę. Robimy dokładnie 360 stopni wokół placu i po kontroli bezpieczeństwa wchodzimy do środka. Kościół wewnątrz robi duże wrażenie, ale po świątyniach w Bolonii i Florencji popadamy w lekką monotonię odbioru. Cokolwiek to znaczy... Fakt, czuć tu jakiś mistycyzm, ale jest on zadeptywany przez tłumy zwiedzających. Ciężko o zadumę, kiedy ktoś obok ciebie robi sobie na kijku "selfie".
Muzea Watykańskie zwiedzamy w biegu (oczywiście wcześniej stojąc do nich w długiej kolejce). Główną atrakcją tych "zawodów" jest Kaplica Sykstyńska. Legiony oglądaczy pędzą przez kolorowe sale w gonitwie pozbawionej jakiejkolwiek refleksji. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale na pewno większości. W Kaplicy Sykstyńskiej obowiązuje zachowanie należne świętemu miejscu: cisza, odpowiedni ubiór, brak zdjęć... Ale to tylko regulamin. Stłoczeni w świątynnej przestrzeni ludzie coraz głośniej szepczą. Nagle przez mikrofon w ogłuszający sposób są uspokajani. Nerwy obsługi wiją się pomiędzy oglądającymi i co jakiś czas dochodzi do wybuchu. Odnoszę nieodparte wrażenie, że to miejsce już dawno straciło swoją świętość.

Watykan. Bazylika Świętego Piotra została zbudowana w latach 1506 - 1626...

poniedziałek, 29 lutego 2016

Florencja, Piza - sierpień 2015 (Włochy)

We Florencji (Firenze) jesteśmy w okolicach godziny 22:00. Z autobusu wysiadamy na piazzale Montelungo - tam swój przystanek ma Megabus. Robimy wieczorny spacer z bagażami po centrum miasta i zatrzymujemy się na via Girolamo Benivieni. Mieszkamy na tej ulicy u naszych florenckich przyjaciół przez kilka następnych dni.

Stolica Toskanii wita nas upałem. Około południa wychodzimy na miasto... Gdy docieramy do centrum, rzeczywistość staje się rozczarowaniem. Ja wiem, że ten świat rządzi się pewnymi prawami, ale nie sądziłem, że mogą one przyjąć aż tak żenującą formę. Turyści tutaj to tylko i wyłącznie maszynka do robienia pieniędzy. Zgoda. Tak zazwyczaj bywa. Ale chodzi o sposób w jaki się to robi. Ostatni raz czułem się tak w Egipcie. Są kasy, są atrakcje i tyle. Reszta to bitwa o przetrwanie w zupie międzynarodowych tłumów, wiekowych budynków, zapadających się brukowanych ulic, wąskich chodników i pędzących aut... Kult samochodu jest tu wszechobecny. Pieszy to ruchomy cel, a pojazdy wjeżdżają prawie do katedry Santa Maria del Fiore.

Pół dnia spędzamy na staniu w kolejkach i chodzeniu po schodach. Jak w grze komputerowej - zdobywamy kolejne lokacje. Natomiast w rzeczywistości zaliczamy wspomnianą wcześniej katedrę: kościół, kopuła, dzwonnica, baptysterium... Tak mija nam dzień. Na zaliczaniu.

Florencja. Piazza del Duomo. Katedra Santa Maria del Fiore została ukończona w okolicach roku 1436. Jej największym problemem konstrukcyjnym była kopuła. By go rozwiązać ogłoszono konkurs. Rywalizację wygrał Filippo Brunelleschi, który dzięki swoim pracom stał się pionierem renesansowej architektury.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Bolonia, Wenecja - sierpień 2015 (Włochy)

Włochy to taki kraj, który trzeba zobaczyć. Możesz tu później nie wracać, ale musisz tu raz w życiu przyjechać. To stąd pochodzą liczne idee, które ukształtowały współczesną Europę. Kultura, architektura, prawo, religia... Niestety mam wrażenie, że obecne Włochy to wyblakłe imperium ideologii, które nie mają już żadnego znaczenia. Majaczą w mrokach dawnych wieków, bez wpływu na współczesny świat.
Nasz przyjazd do Italii ustawia jedno wydarzenie. Nie jest ono miłe, przez co już na starcie jesteśmy negatywnie nastawieni do zastanej rzeczywistości. Mimo to, staramy się nie patrzeć wstecz ze złością, lecz szukamy każdej pozytywnej chwili w trakcie naszej włoskiej przygody. Ale od początku...

Z Wrocławia do Bolonii (Bologna) lecimy liniami Ryanair. Na bolońskim lotnisku kupujemy bilety na komunikację miejską i po krótkim spacerze wsiadamy do autobusu. Jest wczesne popołudnie, a my przyzwyczajamy się do nowego otoczenia. Wkładamy dwie karty z paskiem magnetycznym do kasownika i siadamy na najbliższych wolnych miejscach. Jedziemy... W połowie drogi mamy kontrolę biletów. Powoli jesteśmy sprowadzani na ziemię... Młody człowiek z ponurą miną płynną angielszczyzną oświadcza nam, że płacimy mandat, ponieważ na biletach nie ma wybitej godziny i daty. Konsternacja... Ja mu mówię, że kasowałem bilety. On mi demonstruje, jak prawidłowo skasować bilet. Ja się pytam gdzie jest jakaś instrukcja. On ponownie opisuje, jak prawidłowo skasować bilet. No to ja się pytam, po co ten pasek magnetyczny na bilecie... Po to, by kasownik poinformował mnie, że źle włożyłem bilet - zapala się wówczas czerwona lampka (ja myślałem, że to blokada - głupi ja)... Następnie smutny młody człowiek pluje mi w twarz tekstem: "ja ci wierzę, ale tu nie ma wybitej godziny i daty, więc musisz zapłacić mandat". W międzyczasie wtrąca coś o przyjeździe policji. Kto wie, może oddziały specjalne też już są w gotowości. A ja mam wrażenie, że rozmawiam z terminatorem. Nie mamy wyjścia. Płacimy kartą (są na to przygotowani) 130 EUR za 2 osoby...

Wjazd na Port lotniczy "Bolonia".

Po przygodzie z biletem, żeby ochłonąć idziemy na krótki spacer po centrum Bolonii...


W Bolonii zatrzymujemy się w hotelu Best Western "Re Enzo" (via Santa Croce 26). Bardzo przyjemne miejsce ze smacznymi śniadaniami i uprzejmą obsługą. Blisko stąd do centrum i na wyśmienite piwo. Dosłownie za rogiem działa pub "BrewDog". To firmowy lokal rzemieślniczego browaru z Wielkiej Brytanii.

Pobyt w Bolonii upływa nam na kręceniu się po centrum. Bywa to czasem uciążliwe, ponieważ trafiamy na generalny remont dwóch ważnych ulic starego miasta - via Ugo Bassi i via Francesco Rizzoli. To prawie tak, jakby modernizowali nawierzchnię tutejszego rynku.
Stolica Emilii-Romanii nie oferuje zbyt wiele. Przynajmniej dla nas. Bardzo dobrze zachowane średniowieczne centrum można obejść bez ciśnienia w jeden dzień. Stare kościoły, wiekowy uniwersytet i kuchnia - tak można krótko scharakteryzować Bolonię. Poza tym nie ma tu nic wyjątkowego i ogólnie wieje nudą.

Bolonia. Fontanna Neptuna na piazza del Nettuno.

Bolonia. Przechadzamy się po centrum miasta...

środa, 3 lutego 2016

Warszawa - lipiec 2015 (Polska)

Z Wrocławia do Warszawy lecimy 30 minut (Ryanair). Właściwie jest to lot pod Warszawę - na lotnisko "Modlin". Do stolicy jedziemy autobusem około 40 minut (ModlinBus). Wysiadamy pod Pałacem Kultury i Nauki. Następnie zostawiamy bagaże w "Hoza Hostel" przy ulicy Hożej 42. To będzie nasza baza noclegowa na najbliższe cztery dni. Co to za miejsce? Średnie... Dobra lokalizacja i cena - to pozytywy. Brudne i zagrzybione łazienki z zatkanymi odpływami - to negatywy. Pokój i budynek również nie zachęcają do dłuższego pobytu. A obsługa jest praktycznie niewidoczna. Na szczęście to tylko trzy noce.

Wychodzimy na powietrze. Jest przedpołudnie. Oglądamy Warszawę z perspektywy wrocławskich oczekiwań. Cokolwiek to znaczy... W Pałacu Kultury i Nauki widzimy jak biegacze zdobywają piętra najwyższego budynku w Polsce. To "Bieg im. Stanisława Tyma". Nawiązuje on do filmu "Miś" Stanisława Barei. Nagrody rozdaje sam główny bohater tego obrazu - Ryszard Ochódzki.
Na Stare Miasto idziemy przez Ogród Saski. Dookoła piętrzą się historie. Ponure dzieje oczyszczone z gruzu. Wąskie uliczki Starówki przywołują wspomnienia ze szkoły - rozkwit państwa polskiego, rozbiory, powstanie warszawskie... Pamiętam stolicę z lat osiemdziesiątych XX wieku. Wakacyjne podróże przez świat PRL. Wiele się od tamtego czasu zmieniło. Rewitalizacja architektury wprowadziła nowe elementy do krajobrazu miasta. I wydaje mi się, że mieszkańcy też przeszli jakąś metamorfozę. Jednakże pozostała atmosfera dynamicznej metropolii zanurzonej w zielonych parkach i skwerach nad brzegiem dostojnej rzeki. Warszawę się kocha, nienawidzi albo... lubi. To miejsce wywołuje emocje i nie da się przejść obok niego obojętnie.

Zanurzamy się w Warszawie. Zaczynamy od Skweru Batalionu AK "Zaremba-Piorun".

sobota, 2 stycznia 2016

Kłodzko - maj 2015 (Polska)

Czeskie miasto w granicach Polski. Nie wiem dokładnie czym się kierowali kreatorzy polskich granic pod koniec II wojny światowej, ale należy to docenić, ponieważ mamy w swoich granicach wyjątkową historyczną perłę. Tysiąc lat temu o te ziemie walczyli Piastowie z Przemyślidami. Nasi południowi sąsiedzi okazali się bardziej przebiegli i od tamtej pory aż do 1945 roku Kłodzko nie miało nic wspólnego z polskim państwem. Jednocześnie przechodziło podobne koleje losu jak Śląsk.
Czechy, Austria, Prusy (Niemcy)... Trzy kultury, które mocno odcisnęły swoje panowanie w historii miasta... Czesi zmienili starą słowiańską osadę na bursztynowym szlaku w prężnie rozwijający się murowany gród. Austriacy wybudowali twierdzę, która na długie lata zahamowała architektoniczny rozwój tego miejsca. Niemcy twierdzę powiększyli i unowocześnili, a gdy zmieniły się czasy, poprowadzili stąd kolej do najważniejszych ośrodków miejskich w regionie.

Kłodzko to dobra baza wypadowa do okolicznych atrakcji turystycznych. Lecz samo miasto ma również wiele do zaoferowania. Jeden weekend powinien wystarczyć na jego dokładne zbadanie. My natomiast decydujemy się na jednodniową penetrację tutejszych najważniejszych zabytków.
Zostawiamy samochód na darmowym parkingu przy ulicy Stryjeńskiej i od razu udajemy się na Twierdzę Kłodzko. Jej obecny wygląd pochodzi z XVII i XVIII wieku. Jest to jeden z największych tego typu obiektów w Europie. Są tu dostępne różne warianty zwiedzania. My przechodzimy część górną twierdzy i korytarze minerskie (około 2,5 godz.; cena 18 PLN/os.). Wyjątkowe wrażenia zapewniają nam oryginalne przewodniczki. Każdy, kto choć trochę interesuje się budowlami militarnymi, powinien obowiązkowo zwiedzić kłodzką twierdzę. Tu nie ma dyskusji.