niedziela, 8 września 2013

Miasto Meksyk - marzec 2013 (Meksyk)

I ponownie jesteśmy w mieście Meksyk. Pętla się zamknęła. Na TAPO (jeden z czterech głównych dworców autobusowych stolicy Meksyku) jesteśmy po godzinie 17:00. Podróż z Veracruz zajęła nam około 7 godzin. Z dworca udajemy się metrem do hostalu, w którym spędzamy jedną noc. Jest to "Hostal Victoria DF" przy ulicy Varsovia 11. Mimo, że znajduje się w tzw. bogatej dzielnicy, nie jest on jakoś pozytywnie wyjątkowy. Wręcz przeciwnie. Panuje w nim ponura i klaustrofobiczna atmosfera. Problemem może być jego odszukanie: znajduje się w bocznej, ślepej uliczce, za bramą z domofonem.

Zbliża się czas naszego powrotu do Polski, lecz ja jeszcze nie nasyciłem się Meksykiem. Jego stolica ma dla mnie wciąż wiele do zaoferowania i na pewno będę chciał tutaj wrócić. Czy niedługo? To się okaże...
Poranek następnego dnia. Z "Hostal Victoria DF" przenosimy się do "Massiosare El Hostel" przy ulicy Revillagigedo 47 (patrz: "Miasto Meksyk, Teotihuacán - luty 2013"). I zaczynamy ponowną eksplorację stolicy Meksyku. Właściwie to ten dzień prawie w całości poświęcamy Fridzie Kahlo i Diego Riverze. Są to ciekawe i wyraziste postacie, związane dość mocno ze stołecznym miastem. Muszę powiedzieć, że trudno mi oddzielić ich przekonania polityczne od twórczości. Nie jest mi z nimi po drodze, tym bardziej, że w swoich pracach często odwoływali się do idei komunizmu. Ale nie można obok nich przejść obojętnie. Tym bardziej, że mieszkali i pracowali w bardzo interesujących miejscach i okolicznościach. Tak więc, tego dnia odwiedzamy ich dwa muzea:
- Museo Frida Kahlo (tzw. "Niebieski Dom") przy ulicy Londres 247. Wstęp: 5,70 USD (fotografowanie 4,60 USD). Bogato wyposażone zbiory. Jej obrazy i przedmioty codziennego użytku. To tutaj gościł przez pewien czas Lew Trocki.
- Museo Casa Estudio Diego Rivera y Frida Kahlo przy ulicy Diego Rivera 2. Wstęp: 0,90 USD (fotografowanie 2,30 USD). Są to dwa domy zbudowane w stylu modernistycznym. Jeden należał do Diego, drugi do Fridy. Mają ciekawe rozwiązania architektoniczne, ale nie powalają zbiorami.
Oba muzea znajdują się w ciekawych okolicach, więc zrobiliśmy sobie pomiędzy nimi inspirujący spacer.

Dzień kończymy na turnieju Lucha Libre. Jest to meksykański odpowiednik amerykańskiego Wrestlingu - zapasów w "teatralnej" oprawie. Panowie w maskach rzucają się po ringu jak ziemniaki w betoniarce. Nikomu nie dzieje się krzywda, ale niektóre akcje są spektakularnie karkołomne. Widzowie są wniebowzięci i na widowni panuje szaleństwo. Mi najbardziej podobały się karły.
Niestety, nie mam zdjęć z tej imprezy. Aparat musiałem zdać do depozytu. Okazało się, że nie można robić fotografii podczas tego typu imprez. Nawet małym kompaktowym aparatem. Ale... Ja ze swoim za bardzo się afiszowałem przy wejściu. Gdybym wyciągnął go dopiero na widowni, to miałbym fajną fotorelację. Cóż, może następnym razem.

Museo Frida Kahlo (tzw. "Niebieski Dom") - kolekcje i wyposażenie...

piątek, 23 sierpnia 2013

Veracruz, Xalapa - marzec 2013 (Meksyk)

Podróż z Campeche do Veracruz trwa około 14 godzin. To nasz najdłuższy przejazd autobusowy na meksykańskiej ziemi. Wysiadamy na dworcu ADO przed południem i ruszamy piechotą do naszego hotelu. Do przejścia mamy niecałe 2 kilometry.

Naszą bazą noclegową w Veracruz jest "Hotel Playa Veracruz" (ulica Valencia 28). Jego budynek znajduje się nad samą Zatoką Meksykańską. I to chyba jedyna dobra rzecz zawiązana z tym miejscem. Wprawdzie do pokoju nie mogę się przyczepić, ale do całodobowego braku ciepłej wody i niekompetencji obsługi już tak. Nie polecam.

Po zakwaterowaniu, udajemy się do centrum miasta i spędzamy tam resztę dnia. Spacerujemy głównymi ulicami, oglądamy port, zwiedzamy Museo Histórico Naval - muzeum żeglarstwa i marynarki. Bardzo interesujące miejsce z dużą ilością niezwykłych eksponatów. Jest tam przedstawiona historia meksykańskiej żeglugi od czasów prekolumbijskich do chwili obecnej.
Veracruz jest warte zobaczenia. A przy okazji jest to dobra baza wypadowa do okolicznych atrakcji turystycznych. Samo miasto nie jest jakoś nastawione na przyjmowanie dużej ilości turystów. Może i dobrze... Po ulicach krąży duża ilość uzbrojonych jednostek militarnych (wojsko, antyterroryści, odziały specjalne policji itp.). Tutaj czuć i widać napięcie związane z wojnami narkotykowymi. Ale to nie dziwi - Veracruz to jeden z największych meksykańskich portów morskich. Przestępcze działania związane z handlem narkotykami osiągnęły tu taki poziom, że w 2011 roku siły policyjne w tym mieście zostały rozwiązane, a ich obowiązki tymczasowo przejęło wojsko.

Katedra w Veracruz.

Veracruz. Zócalo i Palacio Municipal.

Veracruz...

wtorek, 2 lipca 2013

Mérida, Campeche - marzec 2013 (Meksyk)

Za nami Chichén Itzá i Uxmal, przed nami zapadająca w ciemnościach Mérida... Kierujemy się na tutejsze zócalo. Witani jesteśmy kolorowymi światłami i głośną muzyką. Kolejna meksykańska impreza wypełnia po brzegi centralny plac miasta. Wypożyczony samochód parkujemy na jednej z bocznych uliczek i idziemy do naszego hostalu...

I oto jesteśmy... "Hostal Zocalo" przy ulicy 63, numer bramy 508 (pomiędzy ulicami 62 i 60) - na głównym placu miasta. Przez otwarte okna słyszymy melodyjną meksykańską muzykę graną na żywo. A gdy z naszego pokoju wychodzimy na balkon, widzimy intensywnie oświetlone zócalo - kolorowe kolonialne budynki, stragany z jedzeniem i pamiątkami, latarnie wśród drzew oświetlające chodniki. Niezapomniany widok... O samym hostalu wiele nie mogę napisać, ponieważ trafiamy na trwający w środku remont. Część wnętrz jest już skończona i prezentuje się bardzo dobrze. Ale to co oczekuje na odnowienie nie zachęca do dłuższego pobytu. Szczególnie męska łazienka z toaletą. Pewnie w niedalekiej przyszłości hostal ten będzie fajnym i wygodnym miejscem. A na razie trzeba pochwalić dobrą obsługę i banany, które dostaje się przy wymeldowaniu - bardzo fajny zwyczaj.

Po spędzonej nocy w "Hostal Zocalo", rano odstawiamy samochód do wypożyczalni i idziemy na spacer po centrum Méridy... Czuję niedosyt... Miasto jest warte dłuższego pobytu. Tu jest jakiś inny Meksyk. Kiedyś obszar Jukatanu posiadał dużą autonomię i tutejszy rozwój przebiegał inaczej niż w reszcie kraju. I to w Méridzie widać. Silne wpływy europejskie rzucają się dość mocno w oczy, przez co można się tu poczuć naprawdę swojsko. I chyba tylko tyle mogę napisać na temat tego miasta.
Około południa zabieramy nasze rzeczy z hostalu i idziemy na dworzec autobusowy II klasy. Stąd ruszamy w 3-godzinną podróż do Campeche.

Mérida. Zócalo wieczorową porą...

niedziela, 2 czerwca 2013

Tulum, Chichén Itzá, Uxmal - marzec 2013 (Meksyk)

Kolejna długa nocna podróż autobusem. Poranek budzi nas w Tulum. Jest to meksykańskie miasteczko położone na wschodnim wybrzeżu półwyspu Jukatan nad Morzem Karaibskim. Nie jest ono duże. Wygląda jak typowy nadmorski kurort z niską zabudową. Niczym szczególnym się nie wyróżnia i momentami można odnieść wrażenie, że jest się "nigdzie". Duża ilość amerykańskich turystów sprawia, że ceny są zdecydowanie wyższe niż w innych częściach Meksyku. Osoby, które nie przepadają za sportami wodnymi i plażowaniem, będą się tutaj nudziły. Sporym minusem jest też to, że główny ośrodek miejski nie znajduje się nad samym morzem. Aby się tam dostać, trzeba przejechać lub przejść 5 kilometrów. Do dyspozycji są tylko dwie ruchliwe drogi, a dookoła rośnie gęsty karłowaty las. Ale rozwinięta infrastruktura i komunikacja sprawia, że nie jest to uciążliwe. Do dyspozycji mamy busy, taksówki i rowery. Wypożyczalnie tych ostatnich są dość popularne i dużo ludzi przemieszcza się tutaj w ten sposób. Przy tych dwóch wspomnianych drogach są wygodne chodniki z miejscami do odpoczynku, więc spacer lub przejażdżka rowerem na plaże nie stanowi większego problemu. Chociaż ja polecam w tym przypadku rower.
Oczywiście można zamieszkać nad samym morzem. Istnieje tu wysoko rozwinięta sieć nadmorskich hoteli, pensjonatów i kempingów na każdą kieszeń. Ale to rozwiązanie dla tych, którzy całe dnie spędzają na plaży lub w wodzie. To na razie nie dla mnie.
Nasze miejsce noclegowe znajduje się prawie w centrum miasta. Jest to hostel "La Cigana" przy ulicy Centauro Sur 18. Nie mogę powiedzieć o nim dobrego słowa. Zacznę od tego, że zarezerwowaliśmy dla naszej piątki 6-osobowy pokój z łazienką. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że przez naszą sypialnię przechodziło się do innego 2-osobowego pomieszczenia. Tak więc z 6 zrobiła się 8 ze wspólną łazienką. Dodatkowo, w pomieszczeniach było brudno i akurat trafiliśmy na odrobaczanie poszycia dachu. W sen zapadliśmy w oparach broni chemicznej... I jeszcze o wspomnianej o łazience. Ta została wyposażona w mój "ulubiony" rodzaj meksykańskiego kranu. Wygląda on następująco: w otworze, z którego leci woda, znajduje się bolec. Ten bolec należy trzymać wciśnięty, bo inaczej woda nie poleci. Mycie rąk to droga przez mękę, a twarz - misja: "Niemożliwe". Na domiar złego, tego typu urządzenia są w Meksyku bardzo popularne... Na koniec, dwa słowa o obsłudze tego hostelu: jest dziwna. Nie polecam.

Pierwszy dzień w Tulum upływa nam w sennej atmosferze. Spacerujemy po miasteczku oraz odwiedzamy tutejsze stanowisko archeologiczne - ruiny prekolumbijskiego miasta Majów. Są one nawet malownicze - leżą nad samym Morzem Karaibskim. I nic poza tym. Przez to, że znajdujemy się na wybrzeżu, które jest oblegane przez amerykańskich turystów, widzimy jak tutejszy przemysł turystyczny dostosowany jest do ich oczekiwań - ma być ładnie i nie za trudno. Wszystko tutaj jest takie nijakie i nudne.
Dojazd do ruin miejscowym busem kosztuje 1,60 USD/os. Cena wstępu na stanowisko archeologiczne: 4,60 USD/os.

Nasz drugi dzień w Tulum to głównie sporty wodne. Każdy realizuje je we własnym zakresie. Aktywność naszej dwójki ogranicza się do krótkiego spaceru po mieście, długiego spaceru na plażę oraz szybkiej kąpieli w morzu...

Tulum. Nie wiemy co ze sobą zrobić, więc idziemy coś zjeść. A po kawie...

...udajemy się do ruin, odwiedzając po drodze sklepy z pamiątkami.

Parking i sklepy z pamiątkami niedaleko stanowiska archeologicznego "Tulum". Miejsce to jest oddalone od głównego ośrodka miejskiego o około 4 kilometry. Można tu dojść piechotą albo dojechać rowerem, busem lub taksówką. Potem trzeba jeszcze iść 1 kilometr, by dotrzeć do ruin.

Iguana - wszędobylska jaszczurka, którą można spotkać w wielu miejscach na półwyspie Jukatan.

Stanowisko archeologiczne "Tulum"...

sobota, 11 maja 2013

San Cristóbal de las Casas, Palenque - luty 2013 (Meksyk)

San Cristóbal de las Casas wita nas słonecznym, ale chłodnym porankiem. Z dworca autobusowego OCC udajemy się do naszego hostelu. Mimo że oba miejsca są prawie w samym centrum miasta, mamy do przebycia dość długi odcinek drogi. Nasz nocleg ma miejsce w "Hostel las Palomas" przy ulicy Guadalupe Victoria 47. Hostel ten ma fajną atmosferę i klimatyczny wystrój. Natomiast brak jakichkolwiek mebli do przechowywania rzeczy osobistych psuje trochę obraz całości. No i położenie - niby centrum miasta, ale dookoła żadnego sklepu spożywczego. Najbliższy jest dopiero koło Zócalo (Plaza 31 de Marzo).

Po zakwaterowaniu zjadamy na mieście późne śniadanie. Następnie znajdujemy jeden z wielu miejscowych mini "dworców autobusowych" (niedaleko miejskiego targowiska - na północ od centrum) i małym busem jedziemy na krótką wycieczkę do nieodległej indiańskiej wioski San Juan Chamula (koszt przejazdu: 1 USD/os.). Główną atrakcją tego miejsca jest miejscowy kościół Iglesia de San Juan Bautista. Aby do niego wejść należy zakupić bilet: 1,60 USD/os.
Jesteśmy w środku... Podłoga posypana długim zielonym igliwiem. Dookoła szklane gabloty z figurami świętych. Na podłodze klęczą lub siedzą wierni. Modlą się, popijając nieokreślone płyny. Żywe kury pokornie czekają w silnym uścisku swoich właścicieli. Ogień i dym świec dopełnia atmosferę...
Mam mieszane uczucia co do tego miejsca. Wioska San Juan Chamula jest bardzo popularna wśród turystów, więc wiele z tutejszych rzeczy jest "dostosowanych" do przyjezdnych. Sklepy z pamiątkami, opłata za wstęp do kościoła, opłata za zdjęcie z "tubylcem". Mam dystans do tego co tutaj doświadczyłem, ale na pewno kilka rzeczy jest wartych zobaczenia.

San Juan Chamula - wioska z elementami małego miasteczka.

Słynny kościół w San Juan Chamula, czyli Iglesia de San Juan Bautista. W środku robienie zdjęć jest zakazane.


San Cristóbal de las Casas ma bardzo niską zabudowę w centrum. Jest położone na pofałdowanym terenie, a okoliczne zielone wzgórza dopełniają całość. W tym miejscu zdecydowanie rzuca się w oczy rozwarstwienie społeczne Meksyku. Żebrzący Indianie bywają nachalni, podobnie jak obnośni handlarze, którzy na siłę próbują ci coś sprzedać. Stan Chiapas, którego stolicą było kiedyś San Cristóbal de las Casas, należy do najbiedniejszych w kraju. I to widać. Tutejsi ubodzy to głównie potomkowie Majów - ludu, który władał dawniej tymi ziemiami. Historia bywa przewrotna. Ale zagłębiając się w przeszłość, można dojść do wniosku, że rdzenni mieszkańcy Meksyku (Aztekowie, Majowie itp.) sami się trochę do swojego upadku przyczynili.

San Cristóbal de las Casas jest ładnym miastem z bardzo chłodnymi porankami i wieczorami. Oczywiście jak na warunki meksykańskie. Powodem tego jest wysokie położenie: 2100 m n.p.m. Odnowiona zabytkowa zabudowa i kolorowe stroje Indian tworzą przyjemny w smaku koktajl. Sklepy i targowiska z pamiątkami nie zanieczyszczają wzroku tandetą. Można się tu zaopatrzyć w naprawdę ciekawe rzeczy. Duży ruch miejski i różnorodność sprawia, że czasami trudno odróżnić turystów od miejscowych.

Kościół Santo Domingo w San Cristóbal de las Casas.

środa, 1 maja 2013

Puerto Escondido - luty 2013 (Meksyk)

Po długiej, krętej i nieprzespanej nocy dotarliśmy do Puerto Escondido. Za nami 7 godzin jazdy nieprzewidywalnym busem. Wysiadamy gdzieś w centrum miasta. Jest 6:00 rano, ale dookoła panuje ciemność. Na świt czekamy w poczekalni tutejszego dworca autobusowego ADO. Nasza pora przyjazdu okazuje się trochę niefortunna. Zmęczeni, chcemy jak najszybciej dostać się do naszego hostelu, ale to nie takie proste. Brak numerów na budynkach i niewiedza mieszkańców - to główne przyczyny naszego błądzenia.
Okazuje się, że "Hostel Monte Cassino" leży w bardzo charakterystycznym miejscu: jest to plac, gdzie stoi budka z Informacją Turystyczną oraz znajduje się mały posterunek Policji. Na domiar dobrego, z tego placu wychodzi się na główną miejską plażę... Pomroczność umysłowa tego ranka dopadła każdego... Ale tak czasem bywa.
"Hostel Monte Cassino" (ulica Alfonso Peréz Gazga 609-A) prowadzony jest przez włoskich właścicieli. W końcu nazwa do czegoś zobowiązuje... Mam bardzo pozytywne wspomnienia z pobytu w tym hostelu. Przyjaźnie nastawieni właściciele, pomocna i kompetentna obsługa - z tym będzie mi się kojarzyło to miejsce. Czyste pokoje z łazienkami również wprawiały w dobry nastrój.
Puerto Escondido poznajemy głównie wzdłuż linii brzegowej. Dlatego zbyt wiele o tym miejscu nie mogę napisać. Jesteśmy tutaj by podziwiać Ocean Spokojny. Ma się w głowie respekt do takiego ogromu wody, który znajduje się gdzieś przed tobą i masz świadomość, że nie wiesz gdzie jest koniec.
Samo miasto sprawia wrażenie przyjaznego kurortu, gdzie głównie wypoczywają Meksykanie. Spokojna zabudowa wtapia się w łagodnie pofalowane wybrzeże. Skalne urwiska sąsiadują z długimi piaszczystymi plażami, a odbywające się tam międzynarodowe zawody surfingowe (plaża "Zicatela") dodają temu miejscu kolorytu. Nie ma tu strzelistych wypacykowanych hoteli, wchodzących z basenami do morza. Dzięki temu nie jesteśmy przytłoczeni zblazowaną atmosferą, zazwyczaj panującą w wielkich bogatych kurortach.
Nasz pobyt w Puerto Escondido trwa dwa dni. Ładujemy akumulatory przed wyjazdem w dalszą drogę. Zaliczamy kąpiel w Oceanie Spokojnym, spacer wzdłuż skalistego wybrzeża i zachód słońca. W przyszłości chciałbym tu przyjechać na dłużej... Tak po prostu...

Port miejski w Puerto Escondido. Nie jest on pokaźnych rozmiarów.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Okolice Oaxaca - luty 2013 (Meksyk)

Przejazd z miasta Meksyk do Oaxaca zajmuje nam około 6 godzin. Wysiadamy na dworcu autobusowym firmy ADO. Jest to jedna z największych firm przewozowych w Meksyku. Posiada własne nowoczesne dworce i autobusy. Cały transport pasażerski w Meksyku opiera się głównie na autobusach. Kolej jest raczej towarowa - jakiś czas temu została całkowicie sprywatyzowana i prawie wszystkie linie pasażerskie w całym kraju zostały zlikwidowane. Przez to transport autobusowy urósł do takich rozmiarów, że uchodzi za najlepszy i największy na świecie.
Jest wiele klas autobusów. My głównie poruszaliśmy się I klasą, ponieważ w naszych kierunkach (które były dość odległe), zazwyczaj tylko takie autobusy były dostępne (teoretycznie, ale o tym za chwilę). Ceny nie były zabójcze, ale przed przylotem tutaj liczyliśmy, że będą trochę tańsze... Chociaż później trochę pogrzebaliśmy w połączeniach i okazało się, że można było jeździć trochę taniej. Podobne połączenia oferowała również II klasa autobusów. A tu ceny były o 1/4 niższe niż w klasie I i paradoksalnie, czasem było wygodniej, tylko przejazd trwał trochę dłużej.

Porównanie klas:
I klasa - nowy autobus; rozkładane fotele; klimatyzacja; czysto; toaleta; telewizory.
II klasa - nowy autobus; rozkładane fotele; klimatyzacja; czysto, ale bez rewelacji.

Oprócz tych dwóch klas, są jeszcze inne - wyższe i niższe. Niższe - to głównie lokalne autobusy o różnym standardzie. Od rozpadających się furgonetek, po nowoczesne szybkie busy. Wyższe - to supernowoczesne autobusy z lotniczymi fotelami i posiłkami w cenie biletu.
Dworce autobusowe też są często podzielone na klasy. Dworce I klasy to najczęściej nowoczesne obiekty firmy ADO. Jest tam wszystko co potrzeba w podróży, a nawet więcej: sklepy, bankomaty, toalety (płatne - zazwyczaj około 0,30 USD), przechowalnia bagażu, punkt do nadawania przesyłek, czasem oddział banku, informacja turystyczna. Kupując bilety możemy płacić gotówką i kartą płatniczą. Dworce II klasy nie posiadają aż takiego serwisu i są trochę mniej "schludne". Można je przyrównać do polskich dworców autobusowych. Choć w Polsce bywa czasem gorzej, szczególnie jeśli chodzi o czystość.
Dworce I i II klasy w meksykańskich miastach są często znacznie oddalone od siebie, ale czasem bywają ze sobą połączone. I zazwyczaj znajdują się daleko od centrum miasta.
Strony internetowe gdzie można sprawdzić połączenia i zakupić bilety:

www.ado.com.mx - serwis firmy ADO.
www.ticketbus.com.mx - portal, gdzie można wyszukać połączenia po środkowej, południowej i wschodniej części Meksyku. Kilka firm w ofercie. Nie polecam zakupów przez tę stronę - często nie działa prawidłowo. Głównie służyła mi do sprawdzenia godzin i cen przejazdów.

Jedna uwaga: waluta meksykańska to "peso" (MXN) i jest oznaczana w następujący sposób: $.


W Oaxaca jesteśmy około godziny 16:00. Naszą bazą noclegową w tym mieście jest "Cielo Rojo Hostel" przy ulicy Xicotencatl 121. Bardzo przyjemny hostel, położony blisko centrum. Czysty, z przyjazną i kompetentną obsługą.
Nasze pierwsze popołudnie w Oaxaca spędzamy na głównym placu miasta (zócalo) oraz na fragmencie targu miejskiego, znajdującego się nieopodal zócalo. Tam zaopatrujemy się w prażone świerszcze (chapulines) i mezcal - napój alkoholowy wytwarzany z agawy.
Mała uwaga: Tequila jest odmianą mezcalu. Główne różnice to inny gatunek agawy stosowany do wytwarzania tych napoi i inna forma obróbki tej rośliny. Dodatkowo, w mezcalu na dnie butelki znajdziemy robaka, w tequili nigdy.

Oaxaca to spokojne miasto z klimatem. Oczywiście pisząc "spokojne" mam na myśli standardy meksykańskie. Gwarne zócalo jest otoczone przez nisko zabudowane uliczki. Centrum miasta cały czas żyje różnymi imprezami (małymi i dużymi). Zabytkowe zabudowania śródmieścia kontrastują z nijakością przedmieść.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Miasto Meksyk, Teotihuacán - luty 2013 (Meksyk)

Wyprawę do Meksyku planowaliśmy od dawna. Z planami tymi wiązały się szeroko zakrojone przygotowania. Właściwy początek tej przygody to kupno biletów. A potem nastąpiły chwile niecierpliwego wyczekiwania i w końcu...

Ale od początku...

Bilety lotnicze kupujemy na początku grudnia. Wylot mamy 17 lutego, powrót 11 marca. Lecimy z Berlina i po długich namysłach postanowiliśmy pojechać tam samochodem. Nie chcemy spędzać nocy w stolicy Niemiec, a bylibyśmy zmuszeni do tego gdybyśmy wybrali wariant z dojazdem komunikacją publiczną. Dojazd i powrót autobusem, busem czy pociągiem z Wrocławia do Berlina jest skrajnie niepraktyczny (godzinowo i kosztowo).

Bagaż... Doświadczeni poprzednimi podróżami, wiemy że nie chcemy dźwigać ton zbędnych rzeczy na plecach. Lata nie te i kręgosłupy też mają swoją wytrzymałość. Bierzemy 40 litrowe plecaki jako bagaż główny. Bagaż podręczny to mały chlebak i plecak 18 litrowy. Pakujemy się w standardowe wyposażenie turysty: scyzoryk, łyżkowidelec, kosmetyczka, mała apteczka, ręcznik, latarka, lekki śpiwór, moskitiera na głowę... Ubrania to: jeden polar, kurtka przeciwdeszczowa, koszulki i majtki po trzy sztuki, dwie pary skarpetek (cienkie i grube), spodnie długie i krótkie po jednej sztuce, czapka, dwie pary butów: klapki (sandały) i niskie trekkingowe na lato... Elektronika jest reprezentowana przez dwa aparaty fotograficzne (lustrzanka i kompakt) oraz tablet - bardzo pomocne narzędzie w podróży - dzięki niemu mamy darmowy dostęp do internetu (Wi-Fi), nawigację i dysk do archiwizacji zdjęć.
Naszym przewodnikiem po Meksyku jest Rough Guides, seria "Podróże z Pasją". Mimo że jest to (polskie) wydanie z 2010 to sprawdził się znakomicie. Informacje w nim zawarte pokryły się z rzeczywistością w 90%. Jedyna rozbieżność to ceny, ale jest to oczywiste w tym przypadku. Były one wyższe o 1/4 (około).

Lecimy... Z Wrocławia ruszamy wczesnym rankiem. Autostradami dojeżdżamy do samego lotniska "Tegel" w Berlinie. Samochód zostawiamy na wcześniej zarezerwowanym parkingu: "McParking" przy Kurt-Schumacher-Damm 176. Koszt: 69 EUR (23 dni) - w tej cenie jest również transport na lotnisko (tam i z powrotem). Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane, więc naprawdę w krótkim czasie zajmujemy miejsce w samolocie i oczekujemy na start. Nasz lot zaczynamy w Berlinie, następnie w Amsterdamie przesiadamy się i stąd już bezpośrednio lecimy do naszego celu: miasta Meksyk. Cała operacja odbywa się liniami KLM. Niestety, nie napiszę ile lecieliśmy, bo nie chce mi się liczyć... Z Berlina wyruszyliśmy około południa, w Meksyku byliśmy wczesnym wieczorem dnia następnego. Lecieliśmy m.in. nad Wielką Brytanią, Grenlandią, Kanadą i USA. Udało mi się bez wizy na żywca zobaczyć drapacze chmur w Chicago...

Terminal portu lotniczego "Tegel" w Berlinie jest wyjątkowo ciasny i nie powala wielkością. Natomiast obsługa na obu lotniskach (Berlin, Amsterdam) jest wyjątkowo sprawna i życzliwa. Czego nie można powiedzieć o Paryżu, ale o tym napiszę w "podróży powrotnej".

Przesiadka w Amsterdamie...


Na lotnisku w mieście Meksyk jesteśmy, jak już napisałem powyżej, wczesnym wieczorem. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowy klimat... Tajemnica kryjąca się za szklanymi drzwiami...
Lecz najpierw zdobywamy pieniądze. Ze znalezieniem kantoru czy bankomatu nie ma żadnego problemu. Ale... Bankomaty w Meksyku są wszędzie, nawet przy ruinach starych indiańskich miast. Natomiast nie zawsze działają, a jak działają to od każdej transakcji pobierają specjalną opłatę/podatek dla "właściciela" bankomatu. Prawdopodobnie dotyczy to tylko wypłat z kont zagranicznych. Więc nasze bezprowizyjne karty płatnicze nie do końca były bezprowizyjne. Wysokość tych opłat/podatków jest różna i zależy od tego do kogo należy bankomat oraz od rodzaju karty (VISA, MasterCard). Stawki zaczynają się od około 1,50 USD i dochodzą do 5,50 USD.

Ruszamy w stronę metra. Do przejechania mamy znaczną odległość, a zmrok dookoła nie zachęca do zwłoki... Jednorazowy bilet na metro kosztuje 0,30 USD i umożliwia nieograniczoną liczbę przejazdów z przesiadkami pod warunkiem, że nie opuści się na stacjach "strefy przesiadkowej". Bramki wejściowe i wyjściowe na każdej stacji są obstawione przez policjantów. W godzinach szczytu również na peronach - na specjalnych platformach - stoją policjanci i pilnują porządku.
Z lotniska jedziemy metrem do stacji "Juarez". Po drodze dwa razy się przesiadamy. Ze stacji "Juarez" idziemy piechotą około 300 metrów. W świetle latarni mijamy pozamykane metalowymi roletami sklepy. Gdzieniegdzie pojawia się człowiek i przejeżdża samochód. Zatrzymujemy się na chwilę przy otwartym jeszcze sklepie Oxxo. Robimy drobne spożywcze zakupy... Sklepy Oxxo będą nam towarzyszyć do końca naszej podróży po Meksyku. Jest to taki prawie odpowiednik naszej polskiej Żabki. Ale są one trochę większe i jest w nich możliwość przygotowania sobie (wcześniej tam zakupionych) posiłków - jest ekspres do kawy, kuchenka mikrofalowa, grill z parówkami do hot-dogów itp.
W końcu docieramy do naszego hostelu: "Massiosare el Hostel" przy ulicy Revillagigedo 47. Miejsce to ma bardzo ciekawą lokalizację. Jest blisko centrum miasta i znajduje się na ostatnim piętrze wysokiego budynku, w którym nie działa winda. Wejście na górę jest "żmudne", ale przecież wchodzenie po schodach przedłuża życie. Na przeciwko jest muzeum policji, a z tarasu roztacza się intrygujący widok na miasto. Pokoje są czyste, a obsługa jest bardzo kompetentna, pomocna i miła.
Cen za noclegi tym razem nie będę podawać, ponieważ ich nie pamiętam, tym bardziej że podróżowaliśmy w piątkę i często dokonywaliśmy płatności grupowo. Koszty noclegów można sprawdzić na stronie:

www.hostelworld.com

Na tym portalu dokonywałem na bieżąco rezerwacji miejsc w hostelach, przez cały pobyt w Meksyku. Nasza podróż miała tylko ogólny plan i czasami w jakimś mieście zostawaliśmy dłużej lub krócej. Dzięki temu nie byliśmy zmuszeni do ciągłego patrzenia na zegarek i w kalendarz.

Pierwsze wrażenia... Kiedy jesteś po raz pierwszy w jakimś miejscu, zewsząd atakują cię nowe, obce bodźce. Czujesz się nieswojo i gdzieś tam w środku ciebie tli się dziwny niepokój, który powoli przeradza się w ciekawość. Meksyk jest takim miejscem, gdzie można szybko oswoić się z zastaną rzeczywistością. Dużą w tym rolę odgrywają ludzie, którzy również w jakiś sposób się z tobą oswajają. Twoje zachowanie i wygląd (ubranie) mają na to ogromny wpływ. Bo nie wystarczy być, dla samego bycia. Trzeba się jeszcze "poczuć"... Znikasz w tłumie i wchłaniasz nową rzeczywistość... Oczywiście na tyle, na ile to możliwe...

Nocne zdjęcie z tarasu "Massiosare el Hostel".


Różnica czasu, jaka powstała po naszym przylocie, spowodowała, że nasze dni w Meksyku zaczynają się bardzo wczesnymi rankami - 5:00/6:00 rano. Ale dzięki temu możemy dłużej poznawać ten kraj. Pierwszy dzień to tak zwane standardy... Wieżowiec "Torre Latinoamericana" - ze szczytu którego widać całe miasto ciągnące się po horyzont... Katedra, która jest naprawdę ogromna. Góruje nad głównym placem miasta, tzw. Zócalo. Tak też są nazywane główne place w innych meksykańskich miastach. Najbliższy polski odpowiednik tego słowa to "rynek"... Na samym Zócalo zastajemy wystawę Meksykańskich Sił Zbrojnych. Jest to wyjątkowe doświadczenie. Szczególnie dla mnie... Potem jest Plac Trzech Kultur z tragiczną historią, ale lekką atmosferą... I Bazylika Matki Boskiej z Guadalupe. Katolicki park rozrywki.

Po mieście poruszamy się metrem. Jest to tanie, wygodne i szybkie rozwiązanie. Wybudowali je Francuzi, więc rozwiązania konstrukcyjne mogą budzić zdziwienie. W godzinach szczytu trwają tam "walki" o wejścia i wyjścia z wagonów. Niekiedy trzeba być wyjątkowo zdesperowanym, aby wydostać się na peron. Ale z polską fantazją można się tego szybko nauczyć.

Co do bezpieczeństwa, to powiem tak: przez cały nasz pobyt unikamy kłopotów, ponieważ zachowujemy się trochę bardziej ostrożnie niż w Polsce. Ale nie można popadać w przesadę. Oczywiście, wcześniej czytaliśmy o występujących w Meksyku zagrożeniach oraz o tym jak się przed nimi chronić. Zdrowy rozsądek, spokój, skromne i nie rzucające się w oczy ubranie oraz wzrok dookoła głowy zazwyczaj wystarczają.

Do tematu jedzenia podchodzimy tym razem inaczej niż zazwyczaj. Mówiąc wprost: trochę nas ponosi. Ale jak to mówią: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jemy wszystko i wszędzie. I się nam udaje! Żadne poważniejsze problemy żołądkowe nie zostają zaobserwowane. Oczywiście, stosujemy często środki higieny osobistej, a z tym nie ma tu problemów. Meksykanie to wyjątkowo czysty naród. Żele przeciwbakteryjne czy maski na twarzy u osób przygotowujących jedzenie są na porządku dziennym.

Nasze okno w "Massiosare el Hostel".

"Massiosare el Hostel" - taras...