niedziela, 25 stycznia 2015

Santiago - listopad 2014 (Chile)

Czerwiec 2014. W Brazylii odbywają się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Chile wygrywa z Hiszpanią 2:0. Tego samego dnia kupuję w bardzo atrakcyjnej cenie bilety na lot z Berlina do Santiago. Do Ameryki Południowej zabierze nas hiszpańska Iberia... Tak zaczęła się nasza kolejna podróż.

W przygotowaniach do przygody po drugiej stronie Atlantyku wykorzystujemy nasze dotychczasowe doświadczenie. Staramy się działać prosto. Nasz bagaż jest lekki i praktyczny. Bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Ale nie jest to jakiś spartański zestaw. Obecnie sprzęt turystyczny w pełni zapewnia komfort fizyczny i psychiczny, a przy tym ma małe rozmiary i lekką wagę. Każde z nas pakuje się w dwa plecaki: 40-litrowy bagaż główny i 10-litrowy uniwersalny bagaż podręczny. Ten drugi w zależności od potrzeby można nosić jako torbę na ramię albo plecak. Lekki ekwipunek podczas długiej podróży to ulga dla twojego kręgosłupa.
Dzięki temu, że mamy odległą datę wylotu możemy rozłożyć koszty. Przez kilka miesięcy sukcesywnie robimy rezerwacje noclegów, przejazdów oraz kupujemy ubezpieczenie. W związku z tym, że jedziemy tylko na dwa tygodnie, nie możemy sobie (tam na miejscu) pozwolić na jakąś dużą improwizację. Chile jest dość specyficznym krajem jeżeli chodzi o kształt. To wąski (od 90 do 468 kilometrów) i bardzo długi obszar (4300 kilometrów). Po jednej stronie tego pasa ziemi mamy wysokie góry, po drugiej bezkresny ocean. Północ, środek i południe Chile to różne strefy klimatyczne. Tamtejszy listopad to krótka wiosna, która szybko przeradza się w lato. My lubimy ciepło, więc nasz plan podróży wiedzie przez północ i środek kraju. Przed wyjazdem organizujemy sobie pobyt do połowy drugiego tygodnia. Reszta to improwizacja. Chcemy w rozsądnym tempie zwiedzić kilka ciekawych miejsc i przy okazji poczuć atmosferę Chile. Bo nie chodzi o to, żeby zobaczyć wszystko - przecież zawsze można wrócić. Chodzi o to, żeby coś dobrze przeżyć - tego nikt nam nie odbierze.

I nastał długo wyczekiwany początek listopada. Polska żegna nas słoneczną pogodą. Z Wrocławia "Polskim Busem" jedziemy do Berlina. W stolicy Niemiec jesteśmy po zmroku. Z autobusu wysiadamy na dworcu ZOB (Zentraler Omnibusbahnhof) przy Masurenallee. Stąd dwoma liniami szynowej komunikacji miejskiej (S41, U6) dostajemy się na Kurt-Schumacher-Platz. Noc spędzamy w "Pension am Kutschi" (Scharnweberstraße 17-20). Pensjonat ten znajduje się na 3 piętrze hotelu "Bärlin". Jest to dość specyficzne miejsce: szorstka obsługa z niemiecką uprzejmością kieruje nas do surowych wnętrz, gdzie czas zatrzymał się pod koniec lat osiemdziesiątych. Ale ogólnie nie można narzekać. Dla osób, które planują dalszą podróż z lotniska "Berlin-Tegel" jest to idealna lokalizacja. Dwa kroki od hotelu "Bärlin" znajduje się przystanek autobusu 128. Kursuje on bezpośrednio na lotnisko "Tegel" (około 10 minut drogi). Rozkład jazdy oraz ceny biletów komunikacji miejskiej w Berlinie można sprawdzić na stronie:

www.vbb.de

Wstajemy bardzo wcześnie rano. Na dworze jeszcze panuje mrok. Szybki przejazd na lotnisko i lecimy do Madrytu (Madrid). W stolicy Hiszpanii mamy tylko godzinę na przesiadkę. Musimy się przedostać podziemną kolejką z jednego terminala na drugi. Zaczynamy biec... Z drugiej strony, nasz przelot z Berlina do Santiago jest na jednym bilecie, więc nie jest aż tak nerwowo. Teoretycznie zamykają nam odprawę, ale wchodzimy spokojne na pokład. Samolot czeka. Zresztą, nie tylko my mamy to szczęście. Wylatujemy do Chile z godzinnym opóźnieniem.
Linie lotnicze Iberia nie są idealne. Lecimy 13 godzin z jedzeniem, które prawdopodobnie przeleżało w piwnicach elektrowni atomowej "Fukushima". Nie jest też tego dużo. Z samolotu wychodzimy głodni i spragnieni. Ale muszę też przyznać, że przestrzeń na nogi między siedzeniami jest większa niż w samolotach KLM i Air France (klasa ekonomiczna) - tutaj Iberia ma u mnie plus.

Gdzieś nad Oceanem Atlantyckim...


Na lotnisku w Santiago lądujemy późnym wieczorem. Wsiadamy do autobusu linii Centropuerto i ruszamy w kierunku centrum stolicy Chile (koszt: 2,50 USD/os., płatne u kierowcy). Podróż trwa około 30 minut. Wysiadamy przy węźle przesiadkowym "Los Héroes" i nagle pojawia się problem z dalszą jazdą. By poruszać się komunikacją miejską po Santiago trzeba nabyć kartę magnetyczną "bip!". W późnych godzinach wieczornych nie jest to możliwe - próbowaliśmy na lotnisku i w okolicach "Los Héroes". W związku z tym, że metro już nie jeździ, decydujemy się na jazdę miejskim autobusem. Oczywiście bez ważnego biletu. Cóż, czasem tak bywa... Pojazd opuszczamy na przystanku "Plaza Italia". Ciemną nocą na piechotę docieramy do hostalu "Providencia".

Hostal "Providencia" mieści się w starym budynku przy ulicy Vicuña Mackenna 92-A. Ma przyjemną obsługę, jest w miarę czysty i właściwie niczego tam nie brakuje. Muszę jeszcze dodać, że ma ciekawe wnętrza, ale nasz pokój był trochę klaustrofobiczny.
Po spokojnej nocy, witamy nowy dzień w nowym świecie. Powoli wkraczamy w chilijską rzeczywistość. Prawie od razu spostrzegamy, że nie różni się ona zbytnio od rzeczywistości większości krajów Europy Zachodniej. Więc raczej szok kulturowy nam nie grozi. Tym bardziej, że przed przyjazdem do Chile dużo czytaliśmy o tym kraju. Na wyjazd zabraliśmy książkowy przewodnik wydawnictwa Rough Guides "The Rough Guide to Chile" (wydanie angielskie z 2012 roku). Sprawdza się, ale jest parę małych zgrzytów.
Na pierwszej napotkanej stacji metra kupujemy kartę "bip!". Trzeba ją naładować odpowiednią kwotą pieniędzy, która powinna wystarczyć na interesującą nas ilość przejazdów. Jedną kartę mogą używać dwie osoby. Taryfy za przejazdy komunikacją miejską zależą od pór dnia. Ale nie warto się zagłębiać w ten system podczas krótkiego pobytu w Santiago. Najważniejsze: kupić kartę "bip!" i ją naładować, ponieważ nie ma innej możliwości płacenia za komunikację miejską. Dodam jeszcze, że w Chile oficjalną walutą jest peso chilijskie. Jego skrót to CLP, a symbol $. Rozkład jazdy komunikacji miejskiej w Santiago można sprawdzić na stronie:

www.transantiago.cl

Spacerujemy po centralnej części miasta. Aklimatyzujemy zmysły i ciało. Przechodzimy przez dzielnicę Bellavista i kierujemy się w stronę Plaza de Armas. Nie spędzamy tam wiele czasu, ponieważ plac i znajdująca się tam katedra są w remoncie. Mijamy Pałac La Moneda, wsiadamy do metra i ponownie odwiedzamy dzielnicę Bellavista. Stamtąd autobusem wjeżdżamy na wzgórze San Cristóbal (kursujący na szczyt funikular jest w remoncie).

Santiago. Widok ze zbocza wzgórza San Cristóbal...


Santiago. Gdzieś w dzielnicy Bellavista.

Santiago. Rzeka Mapocho.

Santiago. Idziemy w stronę Plaza de Armas...




Santiago. Plaza de Armas - główny plac miasta. Za tym płotem trwa remont przestrzeni publicznej...

...A za tą kotarą odbywa się renowacja elewacji Stołecznej Katedry (Catedral Metropolitana de Santiago).

Robimy sobie krótką przerwę na posiłek. Na zdjęciu chilijski hot-dog zwany Completo w wersji Italiano (bułka, parówka, awokado, majonez, pomidor) oraz piwo Austral.

Santiago. Plac Konstytucji.

Santiago. Wysiadamy z metra na stacji "Baquedano" i idziemy w kierunku wzgórza San Cristóbal. Następnie wjeżdżamy na jego szczyt zastępczym autobusem, ponieważ kursujący tam funikular (kolej linowo-terenowa) jest w remoncie.

Santiago. Na szczycie San Cristóbal (845 m n.p.m.) znajduję się statua Marii Dziewicy (wysokość wraz z cokołem: 22 m).

Szczyt San Cristóbal. Bezpańskie psy są w Chile plagą. Wałęsają się po ulicach miast w poszukiwaniu jedzenia i przygód. Czasem organizują się w watahy. Zazwyczaj są łagodne, ale nie można im ufać.

Santiago. Widok ze zbocza wzgórza San Cristóbal...

...Kompleks biznesowo-handlowy "Costanera Center". W tle widać ośnieżone zbocza Andów...


Nasz pobyt w Santiago jest podzielony na dwie części. Po jednym pełnym dniu w stolicy Chile, wczesnym rankiem wyruszamy na północ kraju. Tam kilka dni spędzamy na pustyni Atakama (Atacama). W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Valparaíso nad Oceanem Spokojnym. Do Santiago wracamy na pół tygodnia przed wylotem do Europy. O tych podróżach napiszę w innych postach. A tymczasem...

...Jesteśmy w Santiago. Autobus z Valparaíso opuszczamy na dworcu "Terminal Alameda" przy stacji metra "Universidad de Santiago" (aleja Libertador General Bernardo O'Higgins). Tym razem zatrzymujemy się w hostelu "Landay" (ul. Erasmo Escala 2012). Mieszkamy w pokoju dwuosobowym z łazienką. Jest czysto, ale trochę szwankuje nam odpływ pod prysznicem. Obsługi prawie nie widać, więc nic ciekawego o niej nie napiszę. Trzeba jeszcze wspomnieć, że hostel ten ma dobrą lokalizację - blisko węzła przesiadkowego "Los Héroes".

Dzień spędzamy włócząc się po centrum Santiago. Najmocniejszy akcent tej wędrówki to dom, w którym mieszkał Pablo Neruda ("La Chascona", ul. Fernando Márquez de La Plata). Ten chilijski twórca, laureat Literackiej Nagrody Nobla (1971 rok), jest uważany za jednego z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych poetów XX wieku. Do chwili obecnej niejasne są okoliczności jego śmierci. Zmarł podczas puczu w 1973 roku. A że był on zagorzałym komunistą, istnieje podejrzenie, że do jego zgonu przyczynili się ludzie Augusto Pinocheta.
Dom Nerudy w Santiago został zamieniony w muzeum. W oryginalnych wnętrzach oglądamy przede wszystkim pamiątki po poecie. Sam budynek jest ciekawie zaprojektowany i raczej daleko mu do idei komunistycznych. Niestety, nie można w nim robić zdjęć.
Nasz spacer po mieście kończymy w Centro Artesanal "Santa Lucía" (skrzyżowanie alei Libertador General Bernardo O'Higgins z ulicą Carmen). Można w tym miejscu nabyć pamiątki z całego Chile. Są one różnej jakości, ale przy tym jest ich bardzo duży wybór. Tak więc istnieje szansa, że każdy znajdzie dla siebie coś interesującego.

Dom Pablo Nerudy w Santiago nazywa się "La Chascona". To jego dziedziniec. W sumie poeta miał trzy domy. Wszystkie w Chile.

Santiago. Aleja Libertador General Bernardo O'Higgins (Alameda).


Wpasowaliśmy się w zgiełk Santiago i w sumie odpowiada nam tutejsza atmosfera. Jest tłoczno i hałaśliwie jak w każdej dużej stolicy państwa, ale wszystko ma swoje miejsce i wbrew pozorom prawie nikt się nie spieszy. Pewna Brazylijka powiedziała nam, że lubi przyjeżdżać do Chile, ponieważ tutaj życie toczy znacznie wolniej niż w jej rodzinnym São Paulo. Muszę jej wierzyć... Podczas tej podróży nie poznajemy zbyt wielu ludzi, tak więc trudno mi określić jacy są mieszkańcy Chile. Sympatyczni, ale często bardzo zdystansowani - właściwie tylko to mi przychodzi do głowy.

Kolejny upalny dzień w Santiago. Chłodzimy się w piwnicach winnicy Concha y Toro, delektując się tamtejszym winem. Warto odwiedzić to miejsce. Chilijskie wino i mięso lamy to dwa najlepsze produkty żywnościowe w tym kraju - według naszej subiektywnej opinii. Winnica Concha y Toro leży na południowych obrzeżach miasta (aleja Virginia Subercaseaux, gmina Pirque). Można ją zwiedzać na dwa sposoby. My wybieramy ten tradycyjny (koszt: 14,50 USD/os.). Obejmuje on degustację wina oraz mały upominek - kieliszek z wygrawerowaną nazwą winnicy. Dojazd do tego miejsca z centrum miasta jest prosty, ale trochę długi - podróż trwa ponad godzinę:
- Metro, linia 4, kierunek "Plaza de Puente Alto". Można wysiąść na ostatniej stacji, ale ja polecam przystanek "Las Mercedes".
- Wysiadamy na "Las Mercedes". Wychodzimy na powierzchnię i mamy do wyboru taksówki oraz miejskie autobusy (tzw. metrobusy). My wybieramy autobus (numer 73, 80 lub 81 - kierunek "Pirque"). Przy przystanku "Las Mercedes" znajduje się również duże centrum handlowe, więc można sobie zrobić małą przerwę po długiej i nudnej podróży metrem.
- Prosimy kierowcę, aby nam powiedział gdzie wysiąść - to najlepszy sposób, by nie przegapić przystanku, który jest najbliżej winnicy Concha y Toro.

Wracamy do centrum miasta. Zostawiamy szklany prezent w hostelu i idziemy na spacer na wzgórze Santa Lucía. Spoglądamy jeszcze raz na panoramę Santiago, a następnie oddalamy się w kierunku ulicy Pío Nono. W restauracji "Venezia" zjadamy obiadokolację i pijemy drink "Terremoto" (tanie białe wino, pisco i lody ananasowe - wszystko wymieszane w litrowym kuflu). Bez rewelacji.
Trzeba powiedzieć, że kuchnia chilijska jest mało urozmaicona i czasem wręcz tragiczna. Dużo w niej plastiku, cukru i soli. Sztuczne dodatki atakują kubki smakowe z dużą agresją. Najgorzej, że trudno znaleźć alternatywę. Naturalne produkty żywnościowe istnieją, ale jest ich mało. Chociaż nasz krótki pobyt trochę uniemożliwiał głębsze wejście w temat. Jednakże przez dwa tygodnie spożywaliśmy posiłki w miejscach o różnej renomie, to zazwyczaj nie różniły się one od siebie jakością smaku.

Santiago. Na terenie winnicy Concha y Toro...

...Wycieczki po winnicy Concha y Toro są w trzech językach (angielski, hiszpański i portugalski). My bierzemy udział w hiszpańskojęzycznej...

...Concha y Toro...

...Piwnice winnicy Concha y Toro. Najbardziej znanym winem tego przedsiębiorstwa jest "Casillero del Diablo"...

...Winnica Concha y Toro. Powoli kierujemy się do wyjścia.

Santiago. Torre Entel - wieża telekomunikacyjna.

Santiago. Wchodzimy na wzgórze Santa Lucía...


Widok na Santiago ze szczytu wzgórza Santa Lucía...



Ostatni dzień w Santiago. Staramy się zagłuszyć myśli o powrotnym locie. Pomóc ma nam w tym bezmyślna konsumpcja. Jedziemy do Parque Arauco (aleja Presidente Kennedy). Jest to prawdopodobnie najlepsze centrum handlowe miasta - nie widzieliśmy wiele tego typu miejsc w Chile, więc bazujemy na opinii innych.
Łapiąc ostatnie słoneczne chwile wchodzimy na potężny komercyjny kompleks otoczonych zielenią i nowoczesnymi biurowcami. Parque Arauco to nazwa pasażu handlowego, który najbardziej wyróżnia się w tej okolicy. Rozpoczął działalność w 1982 roku i składa się z wielu części (sklepy, restauracje, sale kinowe, centra rozrywki itp.). Przez lata był stale rozbudowywany, przez co sprawia wrażenie trochę chaotycznego. Przemianom ulegają również okoliczne tereny. Pojawia się konkurencja oraz miejsca wypoczynku na świeżym powietrzu (parki, skwery, boiska itp.). Powoli przestajemy myśleć... O to nam chodziło...

Żeby było ciekawiej, dzisiejszy poranek zafundował nam dodatkowe atrakcje. W centralnej części Santiago w skutek awarii zasilania przestaje jeździć metro. Różne służby z różnym skutkiem dwoją się i troją by opanować sytuację. Komunikacyjny chaos trwa cały dzień. Zastępujące metro autobusy stoją w potężnych korkach i właściwie nie widać pomysłu władz miasta na rozwiązanie tego problemu. Do Parque Arauco czołgamy się w gęstej samochodowej zupie. Natomiast nasza droga powrotna to długa podróż metrem wokół miasta. Santiago ma na razie jedną linię kolei miejskiej, która umożliwia objechanie centrum, ale wiąże się to z uciążliwym objeżdżaniem przedmieść. Tracimy przez to wiele czasu i atmosfera zaczyna być gęsta...
Późnym popołudniem, na węźle przesiadkowym "Los Héroes", wsiadamy do autobusu linii Centropuerto i jedziemy na Międzynarodowy Port Lotniczy "Santiago de Chile" (Aeropuerto Internacional Comodoro Arturo Merino Benítez). Teoretycznie mamy czas. Praktyka okazuje się inna. Obsługa lotniska jest ociężała, przez co cały czas stoimy w różnych kolejkach: do odprawy, do stanowisk imigracyjnych, do prześwietlenia, do wejścia na pokład. Trwa to ponad trzy godziny i do samolotu wchodzimy w ostatniej chwili. Startujemy godzinę przed północą i powoli oddalamy się w kierunku Europy.
Lecimy ponad 13 godzin. Linie lotnicze Iberia nas nie rozpieszczają. Jedzenie na pokładzie samolotu jest niesmaczne i nie powala ilością. Prawie umieramy z głodu. Ale udaje nam się zasnąć. Śpimy prawie cały lot.
Stolica Hiszpanii wita nas następnego dnia w godzinach popołudniowych. Na kolejny lot czekamy około trzy godziny. Nie nudzimy się. Mamy na wszystko czas i go w pełni wykorzystujemy.
W Berlinie jesteśmy późnym wieczorem. Krótki kurs autobusem z lotniska "Tegel" i już śpimy w "Pension am Kutschi". Rano budzą nas przelatujące nisko samoloty. Szybkie śniadanie - jakaś kawa i kanapka. Jest niedziela, więc mamy do wyboru niewiele sposobów zaprowiantowania się, a dodatkowo w stolicy Niemiec są ograniczone możliwości płacenia kartą, przez co szybko pozbywamy się gotówki. Gdy mija południe "Polski Bus" wiezie nas do Wrocławia...

A teraz krótkie podsumowanie... Podróż do Chile była wyjątkowym doświadczeniem. Zobaczyliśmy to, co chcieliśmy zobaczyć oraz przeżyliśmy ciekawe chwile. Poznaliśmy ten kraj z kilku stron i mamy o nim jakieś pojęcie. Posiada on wiele skrajności. Koszty życia są tu dość wysokie. Ceny towarów i usług wyższe od polskich przeciętnie o 20%, ale nie jest to równoznaczne z wyższą jakością. Produkty spożywcze w Polsce zawierają chemię, ale mamy w miarę dobrze dostępną alternatywę. W Chile jedzenie to sama chemia, prawie bez alternatywy. Ceny hosteli (wyższe od europejskich) zupełnie nie oddają ich standardu. Bywa bardzo tandetnie i ascetycznie. Jeżeli chodzi o biedę, to ogólnie nie rzuca się ona tak bardzo w oczy, ale jest obecna w wielu miejscach i nie da się jej nie zauważyć. Z drugiej strony, jest to państwo nowoczesne, które szybko się rozwija i świetnie kamufluje swoje niedostatki. Praktycznie wszędzie można płacić kartą (nawet na targu na pustyni). Dostępność internetu jest powszechna - również na pustyni. I na pewno Chile to bogaty kraj. W sensie naturalnym i ekonomicznym. Tylko nie wszyscy równo czerpią z tego bogactwa. Cóż, nie ma rzeczy idealnych. Czas pokaże jaką drogą pójdzie ten kraj i czy każdy jego mieszkaniec na tym jakoś skorzysta.

Santiago. Okolice stacji metra "Escuela Militar". Stąd na piechotę idziemy do centrum handlowego Parque Arauco.

Santiago. Okolice kompleksu Parque Arauco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku, Twój komentarz zostanie dodany po zatwierdzeniu.