wtorek, 17 marca 2015

Valparaíso, Viña del Mar, La Campana - listopad 2014 (Chile)

Opuszczamy pustynię Atacama i lecimy do stolicy Chile. W Santiago lądujemy o godzinie 17:00. Odbieramy bagaże i autobusem Centropuerto jedziemy na dworzec "Pajaritos" (ul. General Oscar Bonilla). Jest to idealna opcja dla osób, które chcą szybko dostać się do Valparaíso. A właśnie to miasto jest naszym kolejnym celem podróży. Na "Pajaritos" nie mamy zbyt wiele czasu, więc szybko wybieramy godzinę odjazdu i kupujemy bilety. Tym razem podróżujemy linią Pullman Bus. Teoretycznie jest to ta sama klasa co Tur-Bus. Osobiście uważam, że nie do końca. Autobusy Pullman Bus są mniej estetyczne i nie grzeszą czystością w porównaniu do pojazdów firmy Tur-Bus. To jest moja subiektywna ocena na przykładzie kilku przejazdów.
Z Santiago wyjeżdżamy o godzinie 18:20. Po niecałych dwóch godzinach wysiadamy na dworcu autobusowym w centrum Valparaíso. Nowe miejsce, nowe wyzwania. Do naszego hostalu docieramy colectivo, czyli małym miejskim autobusem.

W Valparaíso zatrzymujemy się na wzgórzu Concepción. Nasz hostal nazywa się "Casa Volante" (przejście Fischer 27). Nie wyróżnia się on niczym szczególnym. Stary budynek zaadaptowany z myślą o niewymagających turystach. Posiada miłą obsługę, jest w miarę czysty i ma dobre położenie - okolica to historyczne centrum miasta. Dodatkowo hostal ten leży blisko dużego domu handlowego, w którym znajduje się stacja metra "Puerto".

Hostal "Casa Volante" - widok budynku na zewnątrz. Tak zwane przejście Fischer to specyficzny dla tego miejsca trakt komunikacyjny. W gęsto zabudowanym centrum Valparaíso, które dodatkowo jest wyjątkowo pagórkowate, często spotykamy tego typu alejki. Łączą one normalne ulice i znacznie skracają drogę pieszym. Bywają bardzo strome, wąskie i kręte.


Valparaíso zostało założone w 1536 roku. Położone jest nad Oceanem Spokojnym w środkowej części Chile, około 100 kilometrów na zachód od Santiago. Taka lokalizacja sprawia, że jest to najważniejszy port handlowy na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Valparaíso to dość oryginalne miejsce. Daje się tu wyczuć dziwną atmosferę nerwowości. Prawdopodobnie składają się na to częste trzęsienia ziemi, zagrożenie tsunami oraz specyfika miasta portowego. Z drugiej strony, zabytkowe dzielnice wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO przyciągają turystów z całego świata. Malownicze zakątki, wielobarwne budynki i kolorowe murale na długo pozostają w pamięci. Wąskie uliczki w centrum mają niesamowity klimat i zaskakują za każdym zakrętem.
Pokonywanie znacznych wzniesień ułatwiają funikulary (kolejki linowo-terenowe). Jest ich tutaj kilkanaście. Większość z nich powstała na przełomie XIX i XX wieku. Należą one do systemu komunikacji miejskiej, ale niektóre z czasem stały się atrakcjami turystycznymi. W nazewnictwie miejskim funkcjonują jako windy (ascensores).
A teraz coś o ciemnej stronie miasta... Valparaíso to największa przestępczość w Chile, intensywny zapach moczu w powietrzu, hałdy śmieci walające się po chodnikach, śmierdzące i żebrzące menelstwo, bezdomni śpiący na ulicach oraz agresywne psy. Tak więc polecam zaopatrzyć się w dobrej jakości gaz pieprzowy.

Valparaíso zwiedzamy głównie na piechotę. Czasami wspomagamy się metrem i funikularami. Nie mamy z góry wyznaczonej trasy. Raczej chłoniemy atmosferę miasta. Nie ciągnie nas do miejsc ważnych z punktu widzenia turysty. Najczęściej trafiamy na nie przypadkowo.

Valparaíso. Wzgórze Concepción. Ulica Urriola.

Valparaíso. Plac Sotomayor.

Valparaíso to również takie widoki.

Valparaíso. Spacer po wzgórzach Alegre i Concepción...

sobota, 21 lutego 2015

Atacama - listopad 2014 (Chile)

Nasza druga noc w Santiago dobiega końca. Wstajemy przed wschodem słońca i opuszczamy hostal "Providencia". Łapiemy poranny autobus Centropuerto, który zawozi nas do portu lotniczego. Gdy wybija godzina 8:00, nasz samolot odrywa się od ziemi. Znajdujemy się w maszynie linii LAN Airlines. Ten narodowy przewoźnik lotniczy Chile posiada nowoczesna flotę oraz bardzo profesjonalną obsługę. Nasz lot jest wyjątkowo komfortowy jak na klasę ekonomiczną.
Drogą powietrzną przemieszczamy się na północ. Do przebycia mamy 1200 kilometrów. Po dwóch godzinach lotu lądujemy na spękanej od słońca ziemi. Wita nas nowy budynek portu lotniczego w Calamie (Aeropuerto Internacional El Loa). Gdy przechodzimy jego korytarzami, trwają jeszcze prace wykończeniowe. Porządkujemy nasze umysły i ciała, po czym kierujemy się w stronę wyjścia...

Surowe krajobrazy pustyni Atacama...


Z lotniska do centrum Calamy jest około 6 kilometrów. Nie jeżdżą tą trasą żadne autobusy. Najszybszy sposób, żeby dostać się do miasta, to podróż taksówką (koszt: 10 USD). Cenę za przejazd uzgadniamy przed zajęciem miejsc w aucie.
Kurs taxi kończymy na ulicy Antofagasta. Kierowca pokazuje nam mały dworzec autobusowy oraz przechowalnie bagażu. Miło z jego strony... Zaczyna się kolejny etap naszej podróży.

Calama to raczej ponure miejsce. Palące słońce podgrzewa ulice pokryte marazmem. Ludzie tutaj są jacyś tacy nieobecni. Większość z nich jest bezpośrednio lub pośrednio powiązana z tutejszym przemysłem wydobywczym. To najważniejsza gałąź gospodarki Chile. Przy tym bardzo dobrze opłacana. Ale warunki atmosferyczne oraz ciężka praca chyba nie mogą pozytywnie działać na ogólne samopoczucie. I to chyba ma największy wpływ na klimat Calamy. Ponadto do miasta cały czas przyjeżdżają osoby, które próbują zaistnieć na tutejszym rynku pracy. Nie wszystkim się udaje, a to ma wpływ na poczucie bezpieczeństwa. Bardzo często jesteśmy ostrzegani przed kradzieżami. I coś jest na rzeczy, ponieważ w dziwnych okolicznościach ginie nam szwajcarski scyzoryk.

Na ulicy Antofagasta znajduje się mały dworzec autobusowy firmy Frontera del Norte. Kupujemy tam bilety do San Pedro de Atacama (cena: 5 USD/os.). Naprzeciwko dworca jest przechowalnia bagażu. Trochę podejrzana, ale nie mamy wyjścia, musimy gdzieś zostawić nasze duże plecaki. Tuż obok, w małym ponurym barze, zjadamy paskudny obiad. I ruszamy piechotą do biura firmy Codelco (skrzyżowanie ulicy Granaderos z Central Sur). Nie jest to krótki spacer, ale dzięki temu przyglądamy się bliżej ulicom Calamy.
Codelco (Corporación Nacional del Cobre) to potężna państwowa firma, która posiada w tych okolicach odkrywkowe kopalnie miedzi. W chwili obecnej jest to największe na świecie przedsiębiorstwo produkujące ten surowiec. 16 kilometrów na północ od Calamy znajduje się ogromna kopalnia Chuquicamata. Codelco organizuje do niej bezpłatne wycieczki. Zwiedzanie odbywa się raz dziennie i trwa dwie godziny. Należy sobie wcześniej zarezerwować miejsce (visitas@codelco.cl). Chuquicamata to największa pod względem wielkości odkrywkowa kopalnia miedzi na świecie (głębokość - 1 km, szerokość - 3,5 km, długość - 4,5 km). Ogrom tego miejsca robi przytłaczające wrażenie. Potężna maszyneria wtłoczona w szary pustynny krajobraz rozpływa się po okolicznej przestrzeni, zagarniając wszystko na swojej drodze. Podróż po tym industrialnym terenie jest profesjonalnie zorganizowana, ale pozostawia duży niedosyt. Przede wszystkim odwiedzane miejsca ogląda się ze znacznego dystansu. Poza tym dużo rzeczy pozostaje poza zasięgiem wzroku. Ale nie można narzekać. W końcu to darmowa atrakcja.
Po powrocie do Calamy mamy jeszcze chwilę, by przejść się po centrum miasta. W okolicach godziny 18:00 wyruszamy do miasteczka San Pedro de Atacama. 100 kilometrów przejeżdżamy w dwie godziny. Podróż autobusem firmy Frontera del Norte nie należy do przyjemnych. Posiada ona stare zdezelowane pojazdy, które często się spóźniają albo zupełnie wypadają z kursów (osobiste obserwacje i doświadczenie). A ceny za przejazdy wcale nie są atrakcyjne. W tym przypadku zgubiła nas niejasna sytuacja z usytuowaniem dworców autobusowych innych przewoźników oraz ich nieatrakcyjne godziny odjazdów.
Gdy docieramy do San Pedro de Atacama, powoli zaczyna się ściemniać. Zmęczeni, zasuszeni i zakurzeni ruszamy na poszukiwania naszego hostelu.

W barze naprzeciwko dworca autobusowego Frontera del Norte zjadamy kanapki Churrasco, czyli grillowaną wołowinę w bułce. Po prostu zabójczo fantazyjne połączenie.

Calama. Budynek, w którym mieści się biuro Codelco.

Calama. Wsiadamy do autobusu, którym jedziemy do kopalni Chuquicamata. Zwiedzanie odbywa się w dwóch językach: hiszpańskim i angielskim. Ze względów bezpieczeństwa, wszyscy posiadamy odblaskowe kamizelki oraz kaski.

Przed samą kopalnią Chuquicamata znajduje się opuszczone miasto. Do niedawna żyli tu jej pracownicy i ich rodziny. Ostatnie osoby opuściły to miejsce pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku. Znajdowała się tutaj pełna infrastruktura miejska: sklepy, szkoła, szpital, kino i stadion piłkarski. Z powodu ciągłego powiększania się kopalni oraz dużego zanieczyszczenia środowiska firma Codelco zadecydowała o przeniesieniu wszystkich mieszkańców do Calamy.

To opuszczone miejsce robi ponure wrażenie i przy okazji działa na wyobraźnię.

Ciężarówki firmy Komatsu pracujące w kopalni Chuquicamata przewożą jednorazowo około 325 ton urobku.

Kopalnia Chuquicamata...

niedziela, 25 stycznia 2015

Santiago - listopad 2014 (Chile)

Czerwiec 2014. W Brazylii odbywają się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Chile wygrywa z Hiszpanią 2:0. Tego samego dnia kupuję w bardzo atrakcyjnej cenie bilety na lot z Berlina do Santiago. Do Ameryki Południowej zabierze nas hiszpańska Iberia... Tak zaczęła się nasza kolejna podróż.

W przygotowaniach do przygody po drugiej stronie Atlantyku wykorzystujemy nasze dotychczasowe doświadczenie. Staramy się działać prosto. Nasz bagaż jest lekki i praktyczny. Bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Ale nie jest to jakiś spartański zestaw. Obecnie sprzęt turystyczny w pełni zapewnia komfort fizyczny i psychiczny, a przy tym ma małe rozmiary i lekką wagę. Każde z nas pakuje się w dwa plecaki: 40-litrowy bagaż główny i 10-litrowy uniwersalny bagaż podręczny. Ten drugi w zależności od potrzeby można nosić jako torbę na ramię albo plecak. Lekki ekwipunek podczas długiej podróży to ulga dla twojego kręgosłupa.
Dzięki temu, że mamy odległą datę wylotu możemy rozłożyć koszty. Przez kilka miesięcy sukcesywnie robimy rezerwacje noclegów, przejazdów oraz kupujemy ubezpieczenie. W związku z tym, że jedziemy tylko na dwa tygodnie, nie możemy sobie (tam na miejscu) pozwolić na jakąś dużą improwizację. Chile jest dość specyficznym krajem jeżeli chodzi o kształt. To wąski (od 90 do 468 kilometrów) i bardzo długi obszar (4300 kilometrów). Po jednej stronie tego pasa ziemi mamy wysokie góry, po drugiej bezkresny ocean. Północ, środek i południe Chile to różne strefy klimatyczne. Tamtejszy listopad to krótka wiosna, która szybko przeradza się w lato. My lubimy ciepło, więc nasz plan podróży wiedzie przez północ i środek kraju. Przed wyjazdem organizujemy sobie pobyt do połowy drugiego tygodnia. Reszta to improwizacja. Chcemy w rozsądnym tempie zwiedzić kilka ciekawych miejsc i przy okazji poczuć atmosferę Chile. Bo nie chodzi o to, żeby zobaczyć wszystko - przecież zawsze można wrócić. Chodzi o to, żeby coś dobrze przeżyć - tego nikt nam nie odbierze.

I nastał długo wyczekiwany początek listopada. Polska żegna nas słoneczną pogodą. Z Wrocławia "Polskim Busem" jedziemy do Berlina. W stolicy Niemiec jesteśmy po zmroku. Z autobusu wysiadamy na dworcu ZOB (Zentraler Omnibusbahnhof) przy Masurenallee. Stąd dwoma liniami szynowej komunikacji miejskiej (S41, U6) dostajemy się na Kurt-Schumacher-Platz. Noc spędzamy w "Pension am Kutschi" (Scharnweberstraße 17-20). Pensjonat ten znajduje się na 3 piętrze hotelu "Bärlin". Jest to dość specyficzne miejsce: szorstka obsługa z niemiecką uprzejmością kieruje nas do surowych wnętrz, gdzie czas zatrzymał się pod koniec lat osiemdziesiątych. Ale ogólnie nie można narzekać. Dla osób, które planują dalszą podróż z lotniska "Berlin-Tegel" jest to idealna lokalizacja. Dwa kroki od hotelu "Bärlin" znajduje się przystanek autobusu 128. Kursuje on bezpośrednio na lotnisko "Tegel" (około 10 minut drogi). Rozkład jazdy oraz ceny biletów komunikacji miejskiej w Berlinie można sprawdzić na stronie:

www.vbb.de

Wstajemy bardzo wcześnie rano. Na dworze jeszcze panuje mrok. Szybki przejazd na lotnisko i lecimy do Madrytu (Madrid). W stolicy Hiszpanii mamy tylko godzinę na przesiadkę. Musimy się przedostać podziemną kolejką z jednego terminala na drugi. Zaczynamy biec... Z drugiej strony, nasz przelot z Berlina do Santiago jest na jednym bilecie, więc nie jest aż tak nerwowo. Teoretycznie zamykają nam odprawę, ale wchodzimy spokojne na pokład. Samolot czeka. Zresztą, nie tylko my mamy to szczęście. Wylatujemy do Chile z godzinnym opóźnieniem.
Linie lotnicze Iberia nie są idealne. Lecimy 13 godzin z jedzeniem, które prawdopodobnie przeleżało w piwnicach elektrowni atomowej "Fukushima". Nie jest też tego dużo. Z samolotu wychodzimy głodni i spragnieni. Ale muszę też przyznać, że przestrzeń na nogi między siedzeniami jest większa niż w samolotach KLM i Air France (klasa ekonomiczna) - tutaj Iberia ma u mnie plus.

Gdzieś nad Oceanem Atlantyckim...


Na lotnisku w Santiago lądujemy późnym wieczorem. Wsiadamy do autobusu linii Centropuerto i ruszamy w kierunku centrum stolicy Chile (koszt: 2,50 USD/os., płatne u kierowcy). Podróż trwa około 30 minut. Wysiadamy przy węźle przesiadkowym "Los Héroes" i nagle pojawia się problem z dalszą jazdą. By poruszać się komunikacją miejską po Santiago trzeba nabyć kartę magnetyczną "bip!". W późnych godzinach wieczornych nie jest to możliwe - próbowaliśmy na lotnisku i w okolicach "Los Héroes". W związku z tym, że metro już nie jeździ, decydujemy się na jazdę miejskim autobusem. Oczywiście bez ważnego biletu. Cóż, czasem tak bywa... Pojazd opuszczamy na przystanku "Plaza Italia". Ciemną nocą na piechotę docieramy do hostalu "Providencia".

Hostal "Providencia" mieści się w starym budynku przy ulicy Vicuña Mackenna 92-A. Ma przyjemną obsługę, jest w miarę czysty i właściwie niczego tam nie brakuje. Muszę jeszcze dodać, że ma ciekawe wnętrza, ale nasz pokój był trochę klaustrofobiczny.
Po spokojnej nocy, witamy nowy dzień w nowym świecie. Powoli wkraczamy w chilijską rzeczywistość. Prawie od razu spostrzegamy, że nie różni się ona zbytnio od rzeczywistości większości krajów Europy Zachodniej. Więc raczej szok kulturowy nam nie grozi. Tym bardziej, że przed przyjazdem do Chile dużo czytaliśmy o tym kraju. Na wyjazd zabraliśmy książkowy przewodnik wydawnictwa Rough Guides "The Rough Guide to Chile" (wydanie angielskie z 2012 roku). Sprawdza się, ale jest parę małych zgrzytów.
Na pierwszej napotkanej stacji metra kupujemy kartę "bip!". Trzeba ją naładować odpowiednią kwotą pieniędzy, która powinna wystarczyć na interesującą nas ilość przejazdów. Jedną kartę mogą używać dwie osoby. Taryfy za przejazdy komunikacją miejską zależą od pór dnia. Ale nie warto się zagłębiać w ten system podczas krótkiego pobytu w Santiago. Najważniejsze: kupić kartę "bip!" i ją naładować, ponieważ nie ma innej możliwości płacenia za komunikację miejską. Dodam jeszcze, że w Chile oficjalną walutą jest peso chilijskie. Jego skrót to CLP, a symbol $. Rozkład jazdy komunikacji miejskiej w Santiago można sprawdzić na stronie:

www.transantiago.cl

Spacerujemy po centralnej części miasta. Aklimatyzujemy zmysły i ciało. Przechodzimy przez dzielnicę Bellavista i kierujemy się w stronę Plaza de Armas. Nie spędzamy tam wiele czasu, ponieważ plac i znajdująca się tam katedra są w remoncie. Mijamy Pałac La Moneda, wsiadamy do metra i ponownie odwiedzamy dzielnicę Bellavista. Stamtąd autobusem wjeżdżamy na wzgórze San Cristóbal (kursujący na szczyt funikular jest w remoncie).

Santiago. Widok ze zbocza wzgórza San Cristóbal...